........::TWILIGHT::........

"Zmierzch,kolejny dzień dobiega końca. Choćby nie wiem jak był piękny jego miejsce zajmie kolejny..."

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#121 2009-06-22 20:16:31

bogus1

Nowonarodzony

11298074
Skąd: Ruszkówek
Zarejestrowany: 2009-05-18
Posty: 87

Re: W pętli nieśmiertelności

Świetne świetne czekamy, czekamy


"Przyrzekam kochać cię przez całą wieczność - każdego dnia wieczności z osobna."

Offline

 

#122 2009-06-23 16:03:47

Dredzio

Wampir

3381926
Zarejestrowany: 2009-04-01
Posty: 271

Re: W pętli nieśmiertelności

Wiem, że miałam dodać wczoraj, ale zwyczajnie zapomniałam.
http://i39.tinypic.com/24436ro.gif


Rozdział dwunasty

To było takie… dziwne.
Znać wszystkie sekrety mojej matki, każdą myśl siostry i wiedzieć dokładnie, jak wyglądało życie brata. Byłam obecna przy ich śmierci, i to ja ich przemieniałam. Wspierałam Esme, Rosalie i Emmetta w czasie przemiany. Pozwalałam by ich myśli krążyły swobodnie, jak najdalej od bólu. Aby moi najbliżsi, mogli zapomnieć o cierpieniu. Nigdy wcześniej nie robiłam czegoś takiego i kiedy za pierwszym razem okazało się, że jest to skuteczne, postanowiłam już zawsze pomagać im w ten sposób.
Wieki temu, kiedy Edward mnie przemienił, razem z Carlisle’m postanowili spróbować uśmierzyć ból przemiany, przez podanie mi morfiny. Nie przyniosło to jednak pożądanego efektu. Potem dowiedziałam się, że w przeszłości Carlisle eksperymentował już z zimnymi okładami i innymi lekami. Nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek cierpiał z jego winy. Przecież to on przemienił niemal wszystkich członków rodziny. Zdesperowany, szukał ratunku nawet w medycynie zachodu. Jednak nic nie pomagało i po mojej przemianie Carlisle nie szukał dalej. Bo stracił już wszelką nadzieję - był przekonany, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby pomóc. Był również pewien, że nasza rodzina już się nie powiększy. Jednak to działo się w innym życiu, a mianowicie pierwszym, o ile w ogóle takie istniało.
Nikomu nawet nie przyszło na myśl, żeby spróbować zająć czymś uwagę cierpiącej osoby. Postarać się odciągnąć myśli od palącego bólu. Żaden z wampirów nie podejrzewał, że remedium na ogień trawiący ciało, to prosta rozmowa, dzięki której można było o nim zapomnieć. Prosta i nieinwazyjna metoda okazała się najskuteczniejsza.
Po raz kolejny cieszyłam się z tego, że mam taki dar. Dzięki niemu nie musiałam patrzeć na cierpienie mojej rodziny. Ale moja moc miała też swoje wady. Sama możliwość czytania w czyichś myślach jest mankamentem tego daru. Nienawidziłam naruszania cudzej prywatności. W czasie przemiany moja matka i rodzeństwo desperacko chwytali się każdej chwili bez bólu. Opowiadali mi o tym, o czym przysięgli sobie nigdy nie myśleć; zapomnieć. Nieświadomie pokazywali mi więcej niż chcieli, ale nie mogli przestać. Za cenę ulgi w bólu bez wahania oddawali mi całych siebie. To było moje przekleństwo. Brzemię, z którym musiałam egzystować. Mój dar, to jednocześnie największe błogosławieństwo, jak i największe przekleństwo.
Z Emmettem było mi najłatwiej. Jego myśli były czyste, niewinne. Przed nikim nie miał tajemnic. Tak jak powiedział kiedyś Edward, nie było rzeczy, której nie powiedziałby na głos, lub nie sprawił, że stała się rzeczywistością. Mój wielki brat był jak przejrzyste jezioro, wolne od tajemnic.

Emmett…

Zimą, 1935 roku przenieśliśmy się do miasteczka Gatlinburg, w stanie Tennessee. Uprzedziliśmy z Carlisle’m, Esme i Rose, że nie zabawimy tu długo. Miało to być nasze ostatnie miasto po drodze na Alaskę. Chcieliśmy w końcu osiąść się gdzieś na dłużej i stąd nasza decyzja o zamieszkaniu właśnie tam. Planowaliśmy niedługo dołączyć do Tanyi i jej sióstr.
W Gatlinburg nawet nie próbowaliśmy zawierać znajomości z mieszkańcami, bo mieliśmy zostać tu zaledwie pół roku – aż do lata. Tak naprawdę przyjechaliśmy tu tylko dla Emmetta, ale po części też dla Rosalie. Carlisle i ja chcieliśmy dla niej przede wszystkim szczęścia. Bo tylko my wiedzieliśmy ile kiedyś wycierpiała i przez co przechodziła. Jak źle znosiła egzystencję wampira, bez Emmetta. Chcieliśmy jej to wynagrodzić, nawet jeśli tego nie pamiętała. I tak oto przeprowadziliśmy się tutaj, do miasteczka, choć początkowo mieliśmy zamieszkać w jego okolicy.

Zazwyczaj była tu pochmurna pogoda, a słońce pojawiało się rzadko, dlatego mogłam chodzić na częste spacery z moją siostrą. Wspólnie też polowałyśmy i spędzałyśmy każdą wolną chwilę – zupełnie jak za jej życia. To był dobry układ. Nasi przybrani rodzice mieli w końcu czas dla siebie, którym mogli się cieszyć bez wyrzutów sumienia, bo w końcu nie byłam sama. Miałam teraz bratnią duszę, zawsze blisko siebie. Cieszyłam się szczęściem moich bliskich i tym, że wszystko było inne niż kiedyś. Przede wszystkim Rosalie.
Wtedy, była zgorzkniała i zarozumiała. Myślała wyłącznie o swojej urodzie - jedynej swojej zalecie. Ale teraz była inna. Głównie dlatego, że miałyśmy czas poznać się lepiej, jeszcze za jej życia. Właśnie wtedy się zaprzyjaźniłyśmy. Miałam okazję poznać jej inne cechy i zalety. Wpłynąć na nią chociaż trochę. Rosalie, którą znałam wcześniej, w ogóle nie przypominała tej, którą znałam teraz. Cieszyła się o wiele bardziej z naszego towarzystwa i nie żałowała tego, że jest wampirem. Właściwie to teraz bardziej lubiła siebie jako wampira, i życie, czy naszą egzystencję. Rose podobało się to jak wiele czasu mamy dla siebie, i to jak oglądali się za nami mężczyźni. Uwielbiała stroić się godzinami.
Polowania także sprawiały nam przyjemność. Uwielbiałyśmy biegać. Czuć ten pęd, i wiatr we włosach. Byłyśmy wtedy wolne, szczęśliwe i z uśmiechem patrzyłyśmy w przyszłość. Rzadko kiedy rywalizowałyśmy. Moja siostra nie była tym typem wampira.
Rosalie często mówiła w żartach, że jesteśmy boginiami. Piękne, o nadprzyrodzonej sile, nieśmiertelne. Boginie, władczynie ludzi.
Nie lubiłam tego określenia, ale tolerowałam je, ponieważ to były tylko żarty. Rose nie myślała tak naprawdę.
Myślę, że przez częste i długie rozmowy wszyscy przejęli mój punkt widzenia. Nikt nie żałował tego, czym jest i jakie jest jego życie. Kochałam egzystencję wampira. Wszyscy ją kochaliśmy. W chwilach, w których nie zamartwiałam się przyszłością, cieszyłam się moim niby-życiem. Podchodziłam z entuzjazmem do wszystkiego i zawsze chętnie podejmowałam nowe wyzwania. Pewnego dnia, kiedy miałam wyjątkowo dobry humor, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy prawie przez całą dobę, Carlisle wspomniał, że mogłabym konkurować z Alice. To ona zawsze była najbardziej rozentuzjazmowanym wampirem w domu. To stwierdzenie oczywiście od razu zniszczyło mój dobry humor, który zniknął niby pękająca bańka mydlana. Bo to przywróciło wspomnienia o naszej dużej, szczęśliwej rodzinie. Chciałam by była taka już teraz.

To był wyjątkowo słoneczny i ciepły, letni dzień – idealny na polowanie.
Wszyscy widzieli, że byłam dziś jakaś nieswoja. Ale nie pytali. Już nie pierwszy raz tak było, dlatego wiedzieli jak się zachować. Jednak wciąż nie znali powodu mojego zamyślenia – poza Carlisle’m. Tylko my wiedzieliśmy, co się dziś wydarzy.
Jak zwykle wybiegliśmy poza granice miasteczka około stu mil. Rosalie i ja wyszłyśmy naprzód, niczym niecierpliwe dzieci. Tak naprawdę nigdzie nam się nie spieszyło. Przecież miałyśmy na wszystko całą wieczność, prawda? Po prostu znów chciałyśmy poczuć ten pęd, i naszą ukochaną wolność. Z początku nawet nie zauważyłyśmy, kiedy znalazłyśmy się w miejscu, w którym dotąd nie byłyśmy. Zaciekawione zwolniłyśmy i postanowiłyśmy rozejrzeć się w okolicy. Może będą tu jakieś niedźwiedzie? W tych lasach bardzo często można było spotkać jelenie, które były mało sycące. Nie chciałam znów zabijać kilku z nich. Poza tym, smakowały okropnie. Jeden niedźwiedź wystarczał mi zamiast kilku jeleni.
Czułam jak Carlisle i Esme podążają za nami.
Z początku nic nie usłyszałam, ale wiedziona złym przeczuciem sprawdziłam czy jakieś myśli znajdują się w okolicy. Zamknęłam oczy i skupiłam się na znajdujących się w pobliżu umysłach. Zobaczyłam trzy duże, jasne, pulsujące punkty… i jeden malutki, blaknący…
Mój krzyk zaalarmował bliskich i sprawił, że ptaki z pobliskich drzew zerwały się z krzykiem. Wszyscy w jednej chwili znaleźli się koło mnie.
- Tam ktoś jest – szepnęłam. – I umiera –nadal szepcząc spojrzałam w oczy Carlisle’a, który tylko skinął głową. Od razu zerwałam się do biegu, a za mną podążała reszta. Kiedy byliśmy coraz bliżej każde z nas to poczuło – zapach ludzkiej krwi. Przyspieszyłam, bojąc się, że będzie za późno. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogłabym nie zdążyć uratować Emmetta.
Na miejscu zobaczyłam zmasakrowane ciało brata. Ale nie zwątpiłam nawet przez chwilę, słyszałam ciche bicie jego serca.
Esme i Rosalie musiały zostać z tyłu. Nie polowały już od ponad dwóch tygodni i mogły ulec pokusie.
- Idźcie dokończyć polowanie – powiedział do nich spokojnie Carlisle. – My się nim zajmiemy.
Moja matka wraz z siostrą, na początku nie chciały nas słuchać. Pragnęły zostać z nami i zobaczyć co stanie się ze znalezionym chłopakiem. Szczególnie Rose miała co do tego mieszane odczucia. Chciała jednocześnie tu być, przy chłopaku, o którego się martwiła, jak również chciała być jak najdalej stąd, w obawie, że go zabije. Dla niej, krew Emmetta pachniała wyjątkowo pięknie. Jednak wkrótce pragnienie stało się dla nich nieznośne. Odeszły niechętnie, chcąc być tu z nami. Jednak wiedziały, że poinformuję je o bieżącej sytuacji.

Razem z Carlisle’m sprawnie rozprowadziliśmy jad po ciele Emmetta. Najpierw skupiając się na ranach, później na sercu. Staraliśmy się przelać w niego jak najwięcej jadu, aby przemiana trwała jak najkrócej. W końcu skończyliśmy, a Em nadal był nieprzytomny. Nie martwiłam się o niego, ponieważ słyszałam jego serce. Biło cicho i słabo, ale nadal biło. Emmett żył, czy raczej powoli umierał, w sposób przez nas kontrolowany.
Przenieśliśmy go w miejsce, z którego nie docierał zapach jego krwi. Nadal znajdowaliśmy się w lesie, z dala od miasteczka. Zawołałam Esme i Rosalie. Obie cieszyły się, że udało nam się go uratować. Teraz one miały z nim zostać, ponieważ ja i Carlisle wciąż nie polowaliśmy. Mimo, iż nie odczuwaliśmy pragnienia w normalny sposób, to wciąż musieliśmy polować – inaczej słabliśmy. Załatwiliśmy to szybko, zabijając przypadkowe zwierzęta. Nie minęło pół godziny, a już wracaliśmy do Gatlinburg z nowym członkiem rodziny.
Na polowanie wybraliśmy się późnym popołudniem, dlatego kiedy wróciliśmy, już dawno zapadł zmrok. Ułatwiło nam to powrót do domu i uniknięcie późniejszych pytań zadawanych przez sąsiadów. W domu wszyscy od razu próbowali się czymkolwiek zająć, byleby nie myśleniem o nieprzytomnym Emmecie. Carlisle od czasu do czasu sprawdzał jego stan, który się nie zmieniał. Za którymś razem chłopak ocknął się. Natychmiast nawiązałam połączenie z jego umysłem, aby mu wszystko wytłumaczyć. Gdy tylko usłyszałam jego myśli, mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Carlisle – zwróciłam się do ojca. – On myśli, że jesteś Bogiem. Modli się.
Mój ojciec westchnął, znał tę historię. W pierwszym życiu, Emmett kiedyś opowiedział mi, że podczas przemiany myślał, że trafił do piekła. Potem ocknął się i zobaczył Carlisle’a. Wtedy on wydał mu się Bogiem. Najwyraźniej historia lubi się powtarzać, pomyślałam z przekąsem. Na wzmiance o Bogu, Rosalie wstała i podeszła do Emmetta. Domyślałam się, że chciała zostać jego boginią. Uśmiechnęłam się do siebie i dołączyłam do nich, żeby wesprzeć Emmetta i wytłumaczyć mu wszystko.

Teraz już na pewno wiedziałam, że Rose pokochała go tak, jak powinna. Już prawie tworzyliśmy całą rodzinę.
Brakuje jeszcze tylko dwojga, a będziemy tworzyć pełną rodzinę – powiedziałam do Carlisle’a.
Trojga – poprawił mnie spokojnie, ale go zignorowałam. Nie chciałam sobie robić nadziei na to, że spotkam kiedyś Edwarda.

Ostatnio edytowany przez Dredzio (2009-06-23 16:04:26)

Offline

 

#123 2009-06-23 19:26:10

bogus1

Nowonarodzony

11298074
Skąd: Ruszkówek
Zarejestrowany: 2009-05-18
Posty: 87

Re: W pętli nieśmiertelności

Super podoba mi się strasznie Kiedy będzie kolejna część? Czekam 


"Przyrzekam kochać cię przez całą wieczność - każdego dnia wieczności z osobna."

Offline

 

#124 2009-06-23 22:16:15

Clarie

Wampir

3777215
Skąd: Szczecin
Zarejestrowany: 2009-04-17
Posty: 218

Re: W pętli nieśmiertelności

ja...
rozkręcasz się koleżanko.! ;D
podoba mi się coraz bardziej...
czekam na kolejne:)

(chciałam Cie skrzyczeć za ten dzień opóźnienia, ale rozdział zrekompensował mi ubytki na psychice spowodowane niecierpliwym wyczekiwaniem.)


http://img180.imageshack.us/img180/5985/beztytuux.jpg

Offline

 

#125 2009-06-23 23:15:40

Dredzio

Wampir

3381926
Zarejestrowany: 2009-04-01
Posty: 271

Re: W pętli nieśmiertelności

Dobra, a teraz będę wradna i powiem, że rozdział będzie jutro, albo za dwa tygodznie... ==" Jutro sobie wyjeżdżam i nie wiem czy zdążę skończyć rozdział...

Offline

 

#126 2009-06-24 12:51:38

~~Brie~~

Wampir

Skąd: Polska Stolica Makaronu xDD
Zarejestrowany: 2009-02-21
Posty: 260

Re: W pętli nieśmiertelności

jeden z moich ulubionych rozdziałów

miłego wypoczynku


Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.
                              Nie mogę żyć bez mojego życia, nie mogę żyć bez mojej duszy ! ;***

Offline

 

#127 2009-06-29 00:00:35

Alice-Agnes

Administrator

Skąd: k. Krakowa
Zarejestrowany: 2009-02-09
Posty: 469

Re: W pętli nieśmiertelności

No to czekamy!
Oba roździały extra,są małe literówki,ale ogólnie ok.
WENY!


http://img144.imageshack.us/img144/7913/5zil49yi7.png
Zmierzch, kolejny dzień dobiega końca...

Offline

 

#128 2009-07-13 16:18:07

Dredzio

Wampir

3381926
Zarejestrowany: 2009-04-01
Posty: 271

Re: W pętli nieśmiertelności

Przepraszam, za opóźnienie, ale ja chyba bałam się tego trzynastego rozdziału. Przesądny ze mnie człowiek. ^^” No i dodaję to trzynastego… Mam tylko nadzieję, że moje obiekcje nie okażą się słuszne. ^^”

Rozdział trzynasty

Początki z Emmettem były trudne, w porównaniu z Esme i Rosalie. O ile były one spokojne i ostrożne, to mój wielki brat był ich przeciwieństwem. Było mi trudno okiełznać Emmetta – wydawał się mieć w sobie zbyt dużo energii. Pomimo to nie poddawałam się i z czasem było tylko lepiej. Oczywiście pomagała mi w tym Rosalie. Chyba tylko ona potrafiła nad nim jakoś zapanować.
Czasem Emmett przypominał mi małe dziecko, które nikogo nie chciało słuchać. Myślał, że doskonale poradzi sobie bez moich rad. Oczywiście nie udało mu się to. Na początku zniszczył cały nasz dom. Nie dość, że był wyjątkowo silny jak na wampira, to był na dodatek nowonarodzonym, który czerpał jeszcze moc ze swojej własnej krwi. Właśnie to przyspieszyło naszą decyzję o przeprowadzce. Opuściliśmy Gatlinburg, w którym spędziliśmy raczej krótki okres czasu. Zaczęliśmy zmierzać ku Alasce, na której mieliśmy osiedlić się na dłużej.

Gdy biegliśmy pośród drzew, las wyglądał tak, jakby się szybko przesuwał. Byliśmy na pierwszym polowaniu w naszym nowym miejscu zamieszkania. Każdy z nas z radością biegł pośród śniegu w poszukiwaniu zwierzyny. Nie zwykliśmy polować wszyscy razem. Zanim pojawił się Emmett polowałam razem z Rose. A Carlisle z Esme. Teraz moja siostra musiała dołączyć do naszych rodziców, ponieważ ja towarzyszyłam Emmettowi. Na początku musiałam go oswoić z myślą, że będzie zabijał zwierzęta, a potem miałam go nauczyć jak ma to robić. Normalny wampir zaczynał sobie radzić już po trzecim polowaniu, ale Em miał duże problemy z kontrolowaniem swojej siły i chęci popisania się przed Rosalie. Szczególnie to drugie utrudniało mu skupienie się na nauce.
Biegliśmy już od jakiegoś  czasu, w poszukiwaniu zwierząt. W końcu wyczuliśmy ich zapach. Był kusząco słodki i zapowiadał spotkanie z drapieżnikami. Oboje ucieszyliśmy się z tego. Jako jedyni w rodzinie nigdy nie mogliśmy zadowolić się kilkoma łosiami, czy jeleniami. Zawsze szukaliśmy drapieżników; ich krew pachniała o wiele lepiej niż innych zwierząt. Bezgłośnie zbliżyliśmy się do źródła smakowitego zapachu. Kiedy tylko zobaczyłam czym są jego właściciele, jęknęłam cicho, kiedy Emmett już poszukiwał wśród nich swoją ofiarę.
- Em, proszę zapomnij o tych wilkach.
Emmett jęknął zawiedziony. Pomimo że nie zezwalał mi na wchodzenie do jego umysłu i jakiekolwiek telepatyczne rozmowy, to zawsze się mnie słuchał. Był idealnym towarzyszem polowań i walk. Wykonywał moje polecenia bez zbędnych pytań. Dopiero kiedy wracaliśmy do domu lub mieliśmy czas na spokojne przedyskutowanie wszystkiego, Emmett zaczynał swoje przesłuchania.
Minęliśmy watahę wilków nie zwracając ich uwagi. Kilkanaście kilometrów dalej natknęliśmy się na stadko łosi. Oczywiście mogliśmy szukać niedźwiedzi dalej, ale chcieliśmy już wracać. A kiedy połączyłam się z pozostałymi, okazało się, że już na nas czekają.
- Em, pamiętaj o tym co mówiłam ostatnio. I skup się, bo znów nie okiełznasz swojego szału. – Było mi szkoda brata. Wszyscy w rodzinie widzieliśmy jak męczy się ze swoją niewiarygodną siłą. Pomoc, którą mu oferowałam była moim zdaniem za mała, ale nie mogłam zrobić więcej, gdyż Emmett nie dopuszczał mnie do swojego umysłu.
- Wiem – odpowiedział cicho.
Potem skoczyliśmy równocześnie. Każde z nas doskoczyło do wybranego wcześniej łosia. Swojego powaliłam zręcznie na bok i zanim zdążył się zorientować co się dzieje, już skręciłam mu kark. Nie przeszkodziło mi przy tym jego poroże, które pękło z trzaskiem, pod wpływem nacisku na zmarzniętą ziemię. To wszystko trwało może sekundę. Zerknęłam na bok, gdzie Emmett nadal mocował się ze swoją ofiarą. Uśmiechając się pod nosem pochyliłam się ku gardle mojej zwierzyny, przy akompaniamencie szamotaniny jaką zaczął Em.
Przez to, że nie odczuwam pragnienia w normalny sposób, polowania były dla mnie trudniejsze. Zwykle wampir nie zwraca do końca swojej uwagi na zapach ofiary. Kieruje nim pragnienie, zagłuszając do pewnego stopnia jego zmysły. Przez to, że opanowałam swoje wampirze instynkty mogłam pokonać pragnienie. Dlatego kiedy poczułam zapach krwi, w moim gardle nie wybuchł ogień. Nie zagłuszył on zmysłu węchu i mogłam w pełni odczuwać… Smród zwierzęcia. Obrzydzało mnie to, ale wiedziałam, że bez krwi osłabnę. Dlatego zawsze wstrzymywałam oddech, gdy moje ofiary pojawiały się w zasięgu wzroku i nie musiałam się już kierować węchem.
Uwinęłam się z moim posiłkiem najszybciej jak mogłam, a potem przypatrywałam się Emmettowi. W czasie kiedy się posilałam, zrezygnował ze swojej pierwszej ofiary i złapał drugą.
Próbował rękoma powstrzymać kopyta wierzgającego łosia, jednocześnie posilając się. Niestety i tak nie udało mu się uchronić koszuli przed zniszczeniem. Kiedy skończył, odwrócił się do mnie z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Zauważyłam, że krew skapywała mu po brodzie. Pokręciłam głową z udawaną dezaprobatą, patrząc na umorusanego, ale zadowolonego z siebie brata i wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni.
- Wytrzyj się – mruknęłam podając mu ją. A po chwili dodałam. – No i znów koszula nadaje się do wyrzucenia...
Emmett uśmiechnął się do mnie tym swoim głupkowatym uśmiechem, za który tak bardzo go kochałam.
- Następnym razem będzie lepiej – zapewnił mnie i zaczął biec w miejsce spotkania z resztą rodziny.
Ruszyłam zaraz za nim, po chwili go doganiając.
- Po za tym, teraz było o wiele lepiej, prawda? – dodał chwilę potem. – Nie rozwaliłem mu głowy i wszystkich organów wewnętrznych.
Zaśmialiśmy się razem na wspomnienie pierwszego polowania Emmetta. Zanim w końcu się posilił, zabił trzy jelenie, łosia i dał się poturbować niedźwiedziowi. Na początku w ogóle nie wiedział jak ma zapanować nad swoją siłą i stąd jego problemy z polowaniem.
Gdy tylko dotarliśmy na niewielką polankę, na której czekali już nasi rodzice i Rosalie, Em od razu podszedł do ukochanej. Emmett i Rosalie nie przepadali za chwilami rozłąki i zawsze kiedy zostawali rozdzieleni z różnych powodów, starali się jak najszybciej do siebie wrócić. Na widok tych dwojga coś zawsze drgało w moim martwym sercu.
- Co tak długo? – zapytał Carlisle podchodząc do mnie.
- Mało tu niedźwiedzi – mruknęłam. – No i spotkaliśmy kilka watah.
Carlisle pokiwał głową ze zrozumieniem i odwrócił się z stronę domu.
- No to chodźmy – powiedział i ruszył biegiem.
Reszta podążyła za nim, a po chwili dołączył do mnie Emmett z Rosalie u boku-
To co było z tymi wilkami? – zapytał. – Pachniały przecież całkiem nieźle.
- Kolejna z moich pokręconych zasad moralnych – powiedziałam uśmiechając się do niego. Gdy rozmowa schodziła na niebezpieczne tory, dotyczące mojej przeszłości, zawsze wykręcałam się jakimiś moimi zasadami, które wymyślałam na poczekaniu.
- A mogę liczyć na jakieś wytłumaczenie?
- Lubię wilki – odpowiedziałam prosto. – Dlatego nie chcę ich zabijać.
Em słysząc to prychnął. Nie lubił tych moich prostych odpowiedzi. Nie dowiadywał się niczego konkretnego, ale nie mógł też zarzucić mi, że nie odpowiadam na jego pytania.
- Niedźwiedzie też lubisz, prawda? – Em nie kontynuował już tematu wilków, a chciał tylko poprowadzić luźną rozmowę.
- Lubię, ale pod innym względem. Nie znam żadnego niedźwiadka, więc nie mam wyrzutów sumienia kiedy je zabijam.
- Och czyżby? – zapytał Emmett unosząc brew. Domyśliłam się o co mu chodziło. Plułam sobie teraz w brodę, żałując, że mu to kiedyś powiedziałam. Teraz wspominał o tym przy każdej możliwej okazji.
Kiedy wybrałam się z Emmettem na jego pierwszy spacer po mieście uważnie sondowałam umysł każdego przechodnia, żeby sprawdzić czy mój brat nie wzbudzał podejrzeń. Oczywiście wielu ludzi od razu pomyślało, że Em wygląda jak niedźwiedź. Jego postura była od razu kojarzona z tym zwierzęciem. Zdenerwowało mnie to, że nikt nie umiał wymyślić innego, trafniejszego określenia. I właśnie dlatego mu o tym powiedziałam, żeby pokazać bratu, jak prości są ludzie. Uczepiają się jednej myśli. Ale skutek był odwrotny, zamiast razem ze mną oburzyć się na to mało trafne określenie, ucieszył się. Porównywanie go do niedźwiedzia bardzo mu się spodobało. Ale dlaczego mu się dziwiłam? Przecież to nasz Emmett.

Offline

 

#129 2009-07-15 20:35:28

~~Brie~~

Wampir

Skąd: Polska Stolica Makaronu xDD
Zarejestrowany: 2009-02-21
Posty: 260

Re: W pętli nieśmiertelności

niepotrzebnie bałaś się tego trzynastego rozdziału...

jest świetny ...

zwłaszcza niedźwdek Em xDD


Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.
                              Nie mogę żyć bez mojego życia, nie mogę żyć bez mojej duszy ! ;***

Offline

 

#130 2009-07-22 11:27:53

bogus1

Nowonarodzony

11298074
Skąd: Ruszkówek
Zarejestrowany: 2009-05-18
Posty: 87

Re: W pętli nieśmiertelności

Bardzo fajny taki ciekawy i spokojniejszy z taką nutką tego czegoś Opis polowania Ema super


"Przyrzekam kochać cię przez całą wieczność - każdego dnia wieczności z osobna."

Offline

 

#131 2009-09-07 17:22:13

Dredzio

Wampir

3381926
Zarejestrowany: 2009-04-01
Posty: 271

Re: W pętli nieśmiertelności

Na początku bardzo Was przepraszam, za to, że musieliście czekać na nowy rozdział ponad miesiąc. Był już gotowy trzynastego sierpnia, ale potem pojawiły się problemy z komputerami i wyjazdami. Ten rozdział trzynasty chyba rzeczywiście był pechowy. ^^"
A teraz zapraszam do czytania.


Rozdział czternasty

Beta: Sunrisempire

Leżałam pośród śniegu, trzymając ręce pod głową. Wpatrywałam się w niebo i podziwiałam płynące po nim chmury. Zastanawiałam się. Rozmyślałam, czy po prostu tylko tam leżałam. Czułam wielką pustkę w sobie, w miejscu, w którym powinno być serce. Westchnęłam. Doskonale wiedziałam gdzie było. Moje serce było z Nimi. Tak, jak moja dusza. Po raz pierwszy od czasów mojego drugiego życia pozwoliłam sobie poczuć jak mocno mi Ich brakuje. Jak tęsknię.
Tak bardzo chciałam, żeby po moim policzku spłynęła samotna łza. Zabrała ze sobą wszystkie troski i żale, a potem odpłynęła. Spadła na śnieg i zaginęła pośród miękkiego puchu. Przepadła na zawsze, zabierając ode mnie to, co złe. Chciałam żeby mi ulżyło i abym mogła zapomnieć. Organizmy wampirów nie były w stanie produkować łez. Jedyne co nawilżało i chroniło ich oczy, to jad. Ale nikt nie umiał sprawić, żeby jad spływał po policzkach, w kształcie kropli. To dlatego wampiry nie płakały. Wszystko musiały dusić w sobie, bez szansy na oczyszczenie jakie dawał płacz. Czasem były przez to zgorzkniałe i pełne nienawiści do ludzi. Zazdrościły swoim ofiarom – nie tego kim były, a tego co najbardziej ludzkie. Umiejętności płakania.
Płacz oczyszczał.
Miguel de Cervantes powiedział: „Ten cię kocha, przez kogo płaczesz”. Ja nie płakałam. Czy to oznaczało, że nikt mnie nie kochał, tak jak tego pragnęłam? Bycie wampirem tu i teraz wykluczało możliwość płakania. Gdybym urodziła się w swoim czasie, Edward żyłby wtedy, a ja mogłabym wylewać łzy, tęskniąc za nim, wiedząc, że gdzieś tam jest. W takim razie, czy to oznaczało, że...

Edwarda nie ma...?

Z mojej piersi wyrwał się suchy, wampirzy szloch.
- Bella? – usłyszałam. Po głosie poznałam, że to Tanya.
Zbliżała się do mnie ostrożnie. Chyba już daleka widać było, że nie jestem w najlepszym nastroju i wampirzyca nie chciała mi zanadto przeszkadzać. Zanadto. Omal się nie uśmiechnęłam na wspomnienie naszego pierwszego spotkania.

Każdy z nas znał przeszłość wszystkich członków rodziny. Dlatego też, nie tylko ja wiedziałam jak Carlisle poznał klan Denali i dlaczego kierujemy się akurat na Alaskę.
Ojciec poznał Irinę, Kate i Tanyę, kiedy mnie jeszcze z nim nie było, i sam podróżował po świecie, w pierwszych dekadach swojej wampirzej egzystencji.
Historia Carlisle’a jest najciekawszą pośród innych opowieści o ludzkim życiu członków naszej rodziny, ponieważ w przeszłości dużo podróżował. Na świecie poszukiwał nie tylko wiedzy, ale też swojego miejsca na ziemskim padole. Gdziekolwiek był, rzadko spotykał wampiry. Czasem udało mu się spotkać kilka z nich, ale nie zostawał z nimi długo, o ile w ogóle nie ograniczał się do samej rozmowy. Nie mógł długo wytrzymać z istotami, które zabijały ludzi dla własnej przyjemności. To było po prostu wbrew jego zasadom i sumieniu. Czuł, że nie pasuje do wampirów i przez długi czas unikał swoich pobratymców. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, w którym czułby się dobrze. Miał wrażenie, że nie pasuje do tego świata. Był przez to bardzo przybity.
Jego podróż po świecie rozpoczęła się po tym, jak przepłynął kanał La Manche i dotarł do Francji. Jeszcze długo podróżował po Europie, zanim dotarł do Włoch. Przez długie noce kręcił się po mieście bez celu, aż spotkał jednego ze strażników Volturi. Vincenzo, bo tak nazywał się owy wampir, niezwłocznie zaprowadził tego nietypowego przedstawiciela rasy przed oblicze swoich przywódców. Carlisle od razu spodobał się Volturi, ale nie był pierwszym złotookim wampirem jakiego widzieli. Słyszeli już przedtem o dziwnych wampirach z Alaski, które wyrzekły się picia ludzkiej krwi, a ich oczy przybrały nietypową, złotą barwę. Volturi nie mogli ukryć zdziwienia na widok takiego wampira. Nie byli w stanie sobie wyobrazić jak można obyć się bez ludzkiej krwi. Dlatego też, Carlisle został u nich kilka dekad. Oczywiście nie pochwalał ich trybu życia, i próbował nakłonić ich do zmiany diety, ale Volturi imponowali mu swoim obyciem i wyrafinowaniem. Znacznie różnili się od innych wampirów, a w dodatku miał dostęp do bogatego księgozbioru rodu Volturi, oraz wszelkich wygód. Obcując z nimi mógł też dowiedzieć się naprawdę wiele o wampirach z całego świata. Dzięki temu zdobył wiedzę, która mogła być porównywalna z moją. W końcu jednak odszedł, wiedziony ciekawością. Chciał się dowiedzieć, dlaczego inni też nie chcą zabijać ludzi. Miał nadzieję, że w końcu znajdzie swoje miejsce w świecie.
Tak właśnie Carlisle dotarł na Alaskę. Ku swojej uldze odnalazł tam klan Denali. Tworzyły go – i tworzą po dziś dzień -  Irina, Kate i Tanya. To właśnie tu ojciec odkrył, że wcale nie szukał wampirów wegetarian, którzy byli tacy jak on. Widząc trzy kochające się siostry, w końcu zrozumiał, że nie szukał kogoś, z kim mógłby się zaprzyjaźnić. A poszukiwał kogoś, kogo będzie mógł pokochać. To właśnie wpłynęło na decyzję Caliesle’a. Od tamtej pory nieustannie poszukiwał osoby, którą mógłby pokochać.
I tu historia ojca łączy się z moją. Widział mnie, umierającą. Był świadkiem odejścia moich kochających rodziców i wiedział, że zostałam sama. Świadomość, że straciłam rodziców, a także miłość, którą mnie otaczali, przeważyła na jego decyzji. Postanowił mnie przemienić.
Carlisle nigdy nie planował dużej rodziny, ale po spotkaniu mnie, wiele się zmieniło w jego egzystencji. Powiększał swoją rodzinę świadomie i z radością na myśl o nadchodzących latach.
Nadszedł długi, choć nie dla nas, czas, przez który mieliśmy czekać na Alice i Jaspera. Kilka lat, które postanowiliśmy spędzić na Alasce. Długą drogę przebyliśmy w kilka tygodni. Dzięki naszej wytrzymałości prawie w ogóle nie musieliśmy się zatrzymywać. Jednak po polowaniach czuliśmy się ociężali i dlatego zatrzymywaliśmy się na kilka chwil. Po drodze też nie obyło się bez niespodzianek, których głównymi sprawcami byli Emmett i Rosalie.

W końcu po długiej podróży dotarliśmy na miejsce. W oddali było już widać niewielki domek. Ucieszyłam się na myśl, że nasza podróż dobiega końca. Chociaż wcale mnie nie męczyła, i nie była taka monotonna jak mogłaby się zdawać, to po prostu cieszyłam się z tego, że w końcu osiągnęliśmy cel.
- Bello, zechcesz zawiadomić Kate? – zwrócił się do mnie Carlisle.
Z trójki sióstr najbardziej zaprzyjaźnił się z Kate. Pomimo że to Irina była najstarsza, i to jej towarzystwo mogło wydać się dla ojca najodpowiedniejsze, to najlepiej rozmawiało mu się ze średnią z sióstr. To właśnie dlatego, o naszym przybyciu postanowił zawiadomić ją.
Połączyłam umysł Carlisle’a i Kate, a potem spojrzałam na ojca i kiwnęłam głową. Na ten znak zaczął mówić.
Witaj Kate. Mam nadzieję, że nie przybywam nie w porę. Chciałbym tylko powiedzieć, że jestem niedaleko i mam małą niespodziankę. Do zobaczenia.
Zerwałam kontakt i uśmiechnęłam się do siebie w myślach. Będąc swoistą anteną, słyszałam i czułam wszystko co powiedział Carlisle. Czułam jak zwykle emanujący od niego spokój i uprzejmość. Jego głos zdawał się hipnotyzować i uspokajać nie gorzej niż Jasper. A kiedy mówił do kogoś, z moją pomocą, wprost do umysłu, siła jego wpływania na uczucia dorównywała zdolnościom Jazza.
Po kilku minutach staliśmy już przed domkiem, na wprost trzech wampirzyc. Na nasz widok gospodynie przybrały pozycje obronne. Nic dziwnego, skoro było nas tak dużo. Na przedzie stał Carlisle i Esme. Za nimi ja, a potem Emmett i Rosalie. Na wszelki wypadek wniknęłam w ich myśli. Chciałam mieć pewność, że nie mają wobec nas wrogich zamiarów.
I po co  przyprowadził tu tę zgraję? Pewnie będą z nimi same kłopoty. – Charakter Iriny zawsze mnie trochę irytował.
Kate za to nie myślała o niczym szczególnym. Po prostu wodziła po nas wzrokiem, zastanawiając się, jacy jesteśmy.
To myśli Tanyi zaniepokoiły mnie najbardziej. Były... puste. Nie spotkałam się jeszcze nigdy z czymś takim. Przez myśl przemknęło mi, że Tanya też ma coś w rodzaju tarczy, ale od razu uznałam to za głupotę. Przecież Edward słyszał myśli wszystkich Denali. Czekając na jakąś myśl wampirzycy, przyjrzałam się jej ukradkiem. Zerkała na mnie. Ale uznałam to za normalne, jako że przed chwilą tu przybyliśmy i pewnie była nas ciekawa.
Piękna.
Pojedyncza myśl od razu zwróciła moją uwagę. Jednak tego co nastąpiło potem, nie zniosłam i zerwałam kontakt. Reakcja Tanyi na wygląd Rosalie był standardowy. Każdy człowiek, czy wampir w pierwszej chwili zaniemówił na jej widok, a potem sypały się fale komplementów. Najmłodsza z Denali zareagowała podobnie. Po tym jak odzyskała swój mentalny głos, poczułam nieprzerwany potok podziwu, uwielbienia i emocji, od których natłoku mogło mi się zrobić niedobrze. Zdusiłam westchnięcie. Kolejna osoba zakochująca się w Rose od pierwszego wejrzenia.
Rose, sądzę, że masz kolejną adoratorkę.
Poczułam rozbawienie siostry, które i mi się udzieliło.
Która to?
Tanya, ta najmłodsza.
O.
To wszystko działo się w czasie, kiedy Carlisle witał się z przyjaciółkami.
- ...Bella – dotarł do mnie jego głos. – A tam Rosalie i Emmett. To naprawdę grzeczne dzieciaki...
Widocznie Carlisle znał Irinę na tyle dobrze, że wiedział o jej obawach.
To, że rozmawialiśmy cały czas przed domem mogłoby się wydać nieuprzejmością ze strony gospodyń, ale takie reguły panowały wśród wampirów. Przecież Denali nie mogły zaprosić nas na kawę, a wchodzenie do środka było bez sensu. Równie wygodnie było nam tutaj. Irina i Kate rozmawiały ze swoim starym przyjacielem, a Tanya stała krok za nimi. Zauważyłam, że mi się przygląda. Odwróciłam się do siostry, żeby przekonać się, czy też zwróciła na to uwagę. Rose uniosła tylko brwi. Czasem gesty i miny znaczyły więcej niż słowa i myśli. Tym razem siostra chciała mi zapewne powiedzieć coś w rodzaju: „Widocznie nie mnie ktoś tu adoruje”. Uśmiechnęłam się do niej wywracając oczami i odwróciłam z powrotem do rozmawiających. Tanya wpatrywała się w Emmetta. Po chwili zerknęła na mnie i niepewnie postąpiła o krok w naszą stronę. Nie odczekawszy się żadnej reakcji z naszej strony, podeszła powoli.
- Witajcie, jestem Tanya. Miło mi was poznać.
- Cała przyjemność po naszej stronie – odpowiedział Emmett. Razem z Rose stali teraz obok mnie.
- Może zechcielibyście udać się na przechadzkę po okolicy?
- Z przyjemnością – odparła Rosalie z uśmiechem.
Tanya po raz kolejny uśmiechnęła się nieśmiało i chwyciła mnie za rękę, ciągnąc w stronę lasu. Jej zachowanie trochę mnie zdziwiło, ale widocznie taka już była – otwarta na innych. Słyszałam, że Em i Rose podążają za nami, więc po porostu cieszyłam się biegiem.
Wiele wydarzyło się podczas tej wycieczki i wiele się zmieniło. Razem z rodzeństwem poznałam okolicę. Dowiedzieliśmy się o tutejszej zwierzynie i nasza przewodniczka wytłumaczyła nam jakie panują tu zasady. A kiedy zostałyśmy na moment same, z błyszczącymi się z podniecenia oczami, wyznała mi coś. Okazało się, że to nie Rose ma adoratorkę, lecz ja. Tanya od pierwszego wejrzenia zakochała się we mnie. Zupełnie tak jak w Edwardzie. Czasem los w brutalny sposób przypominał mi o tym, że jestem na miejscu ukochanego.
Aksamitne dłonie na moich włosach wyrwały mnie z zamyślenia. Otworzyłam oczy. Ręce miałam nadal podłożone pod głowę, a Tanya kucała za mną, głaszcząc mnie. Odchyliłam głowę lekko do tyłu i uśmiechnęłam się do niej.
- Dziękuję Tanyo. Już mi lepiej.
Usiadłam na śniegu i spojrzałam na wampirzycę.
- Carlisle chciał z tobą rozmawiać.
Kiwnęłam głową i wstałam. Odwróciłam się do Tanyi i wyciągnęłam do niej rękę.
- Chodźmy.

Offline

 

#132 2009-09-07 18:42:42

Clarie

Wampir

3777215
Skąd: Szczecin
Zarejestrowany: 2009-04-17
Posty: 218

Re: W pętli nieśmiertelności

o ja.!
myślałam przez chwile o takiej końcówce, ale mówie nieee... przecież to nieprawdopodobne;p
.. żeby Tanya w Belli...
a tu masz.! nie no świetne ;D
warto było tyle czekać.

Ostatnio edytowany przez Clarie (2009-09-07 18:43:35)


http://img180.imageshack.us/img180/5985/beztytuux.jpg

Offline

 

#133 2009-09-07 18:58:49

~~Brie~~

Wampir

Skąd: Polska Stolica Makaronu xDD
Zarejestrowany: 2009-02-21
Posty: 260

Re: W pętli nieśmiertelności

oj warto, warto
było poczekać!
nie spodziwałam się takiego końca
ale rozdział jest świetny zresztą jak wszystkie xD


Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.
                              Nie mogę żyć bez mojego życia, nie mogę żyć bez mojej duszy ! ;***

Offline

 

#134 2009-09-15 15:35:47

bogus1

Nowonarodzony

11298074
Skąd: Ruszkówek
Zarejestrowany: 2009-05-18
Posty: 87

Re: W pętli nieśmiertelności

Super nie miałam czasu wcześniej tu zerknąć ale rozdział jest bombowy no końcówka zaskakująca wampirza "lezbijka" dobre


"Przyrzekam kochać cię przez całą wieczność - każdego dnia wieczności z osobna."

Offline

 

#135 2009-09-26 22:30:03

Dredzio

Wampir

3381926
Zarejestrowany: 2009-04-01
Posty: 271

Re: W pętli nieśmiertelności

I oto dziś nadszedł czas na nowy rozdział.


Rozdział piętnasty

Beta: Sunrisempire

Przed domem zastałam ojca. Wyglądał na zmartwionego. I był trochę zamyślony. Domyślałam się, że jeśli chciał ze mną porozmawiać w cztery oczy, to mogło chodzić o sprawy dotyczące przyszłości. O wszystkim innym rozmawialiśmy korzystając z mojej mocy – bądź tradycyjnie. Od czasu do czasu mówiliśmy coś do siebie, zamiast posyłać myśli.
Pożegnałam Tanyę i podążyłam za Carlisle’m. Zmierzał w kierunku lasu, w ludzkim tempie.
Czy coś się stało?
Można by powiedzieć, że to nic poważnego, ale rodzina jest jedną z najważniejszych rzeczy – rozpoczął. – Martwię się o Emmetta. Minęło już tak wiele czasu, a on nadal nie jest w stanie kontrolować swojej siły.
Carlisle zdziwił mnie trochę, ponieważ byłam pewna, że będziemy rozmawiać o czymś zupełnie innym. Ale martwiłam się bratem nie mniej niż on.
Chciałabym mu pomóc, ale Em nie dopuszcza mnie do swojej głowy.
Jest inny sposób. – Carlisle wyczuł moje zainteresowanie i radość na tą myśl, dlatego szybko kontynuował. – Przypomnij sobie dwa największe pragnienia po pierwszej przemianie.
Krew, i... – tu zawahałam się na moment, ale w umyśle ojca szybko znalazłam odpowiedź – Edward...
Tak. Emmett teraz świata nie widzi poza Rosalie. Możemy to wykorzystać.
Przecież już tego próbowaliśmy. Emmett nie radził sobie, nawet jak prosiła go o to Rose.
Zgadza się. Ale tym razem odbędzie się to w inny sposób. Chciałbym cię prosić, żebyś udała się z bratem na mały trening z dala od domu. Tylko ty i on.
Różne emocje targały Carlisle’m w tamtej chwili, ale czułam, że to właściwe.
Jeśli o taką motywację chodzi, myślę, że może się udać. – Carlisle z pewnością mógł wyczuć moje wahanie na początku, ale teraz ta myśl napełniała mnie entuzjazmem. Mogłam w końcu pomóc bratu w okiełznaniu jego siły. Cieszyłam się z tego tak bardzo, ponieważ wiedziałam jakie to dla niego ważne. Musiał się czuć trochę niezdarnie w naszym towarzystwie. Doskonale imitowaliśmy ludzi i ich zachowania. Bez problemu kontrolowaliśmy naszą siłę i niektóre odruchy. Tylko Emmett sobie z tym nie radził.
Cieszę się, że mnie popierasz.- Ciepłe myśli ojca zmotywowały mnie do działania jeszcze bardziej. Chciałam zaczynać od razu.
A zatem wracajmy. Ojciec posłał mi ciepły uśmiech.
Zawróciliśmy, i nadal w ludzkim tempie podążyliśmy w stronę domu. Przez chwilę nikt się nie odzywał, zastanawiając się nad szczegółami „treningu” Emmetta. Przez głowę przelatywały mi moje myśli, nałożone na te ojca, a także znów moje. Działo się tak dlatego, że nie zerwałam kontaktu między naszymi umysłami. Kiedy o czymś pomyślałam słyszał to również Carlisle, i na odwrót. Kiedy do ojca docierały moje myśli, ja także je słyszałam, kiedy on słyszał. Dzięki temu wszystkie szczegóły mieliśmy ustalone już w niecałą minutę.
Przez kilka chwil było słychać tylko śnieg trzeszczący pod naszymi stopami i dźwięki dobiegające z domu. Dało się usłyszeć ruchy czwórki wampirów.
Pewnie znów gdzieś sobie poszli... – mruknęłam mając na myśli Emmetta i Rosalie. Chyba nie ma sensu ich szukać. To tak, jakbym stała obok... Z resztą sam wiesz...
Ojciec zgodził się, oszczędzając nam tym samym tej krępującej sytuacji, w której odczulibyśmy emocje Rose i Emmetta. Gdybym miała ich szukać, wystarczyłoby żebym zamknęła oczy. Wtedy zobaczyłabym jasne, pulsujące punkty oznaczające umysły pobliskich ludzi bądź wampirów. A także odczułabym emocje moich najbliższych.

Wróciliśmy z Carlisle’m do domu. Usiadłam w salonie, a obok mnie błyskawicznie zjawiła się Tanya.
- I co? – zagadnęła.
- Carlisle opowie o wszystkim później. – Uśmiechnęłam się lekko, ale nie patrzyłam na nią. Wampirzyca oczywiście się tym nie zraziła.
- Ale o czym?
Pokręciłam głową z rozbawieniem. Chociaż to zachowanie powinno mnie irytować, nie przejmowałam się nim. I chociaż wydawałoby się, że nasze stosunki powinny być zgoła inne, to przyjaźniłyśmy się. A, dokładniej mówiąc darzyłyśmy się nieodwzajemnionymi uczuciami. Ona nadal się we mnie podkochiwała, a ja uważałam ją tylko za koleżankę.

Po feralnym zwiedzaniu okolicy pierwszego dnia, wyjaśniłyśmy sobie wszystko. Stanowczo  zaprzeczyłam temu, że odwzajemniam uczucie wampirzycy i zapewniłam ją, że w przyszłości też tak będzie. Jednak Tanya nie zraziła się do mnie i zaproponowała przyjaźń. Wiedziałam na co się godzę, ale uważałam, że każdy zasługuje na drugą szansę. Bo przecież gdybym odnosiła się do Rose, jak Edward, nie darzyłaby mnie teraz tą swoją siostrzaną, szaloną miłością.

- Cierpliwości – szepnęłam do Tanyi, która wierciła się tuż przy mnie.
- Ale jak długo to potrwa? – dopytywała się, niczym zniecierpliwiony pięciolatek.
- Kiedy wyszli Emmett i Rosalie?
- Godzinę temu.
Skrzywiłam się. W chwilach takich jak ta, przeklinałam wampirze cechy. Dlaczego nigdy się nie męczyliśmy? Znając moje rodzeństwo mogło to potrwać jeszcze kilka godzin. Oczywiście, jeśli się śpieszyli, by do nas wrócić.
Spojrzałam na ojca. On też wydawał się być zawiedziony. Oboje równie mocno nie mogliśmy doczekać się treningu Emmetta.
Zamknęłam oczy i wygodnie się rozsiadłam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że zrobiłam to niepotrzebnie. Mogłabym stać na głowie i czułabym się tak samo komfortowo jak teraz. W tej chwili nasza cecha na powrót mi się spodobała.
Przez jakiś czas w domu panowała względna cisza. Słychać było tylko szelest ubrań, stukot butów na podłodze i nasze udawane oddechy. Wokół domu panowała cisza.
Szum wiatru, szelest gdzieś w kącie pokoju, ciche oddechy, samotny ptak, wiatr... Szelest tuż obok mnie, potem dwa następne, wiatr nadal wiejący... kroki. Natychmiast otworzyłam oczy i zaczęłam nasłuchiwać. Szybkie, zdecydowanie, wampirze kroki. Dwa urywane, przyspieszone oddechy. Jęk. Ktoś był ranny? Kroki przybliżały się. Mogłam już poznać, że to Emmett i Rosalie. Rose była zdecydowanie ranna – to jej jęk usłyszałam. Wybiegłam przed dom razem z innymi, na spotkanie rodzeństwu.
Oboje wyglądali na przerażonych. W oczy rzucało się ramię Rosalie, które było wygięte pod dziwnym kątem. Intuicyjnie połączyłam umysły wszystkich obecnych. Oprócz Emmetta.
Poczułam – wszyscy poczuliśmy – ból Rose. Nie był nie do zniesienia, ale irytował. Sprawiał, że chciałam się go pozbyć.
Ale jak to się stało?
Zalała nas fala wspomnień.
Las, bieg, radość, zapachy, przyjemność, pożądanie, niecierpliwość, zachłanność, nic. Ból, strach, las, bieg, dom. Ulga. Strach. Niepewność.
Carlisle skinął mi głową, a ja przerwałam kontakt pomiędzy naszymi umysłami.
- Rose do domu, Emmett z Bellą – zarządził spokojnym tonem. Natychmiast zrozumiałam co planował Carlisle. Pozostałam z nim w kontakcie.
Moja siostra wyglądała na zmartwioną i wystraszoną, ale bez wahania podążyła za ojcem, razem ze wszystkimi domownikami. Tylko my pozostaliśmy przed domem. Emmett niezdecydowany patrzył to na mnie, to na dom. Wiedziałam jak bardzo się tym martwi, nawet bez zaglądania do jego umysłu. Dlatego też postanowiłam mu od razu wszystko wytłumaczyć. Ruszyłam w stronę lasu, w którym wcześniej rozmawiałam z ojcem.
- Chodź – rzuciłam do brata nawet się nie oglądając. Em nie ruszył się z miejsca. Szłam w ludzkim tempie, więc nadal mógł mnie usłyszeć, gdy powiedziałam:
- Carlisle mówi, że to nic poważnego. Postanowił unieruchomić jej ramię na jakiś czas i poczekać na to, co się stanie. – Szłam dalej, nie przestając mówić. – Ojciec jeszcze nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem. Musimy czekać, na to co się wydarzy. – W końcu zatrzymałam się i odwróciłam do brata.
– Chodź. Planowaliśmy rozpocząć trening w trochę innych okolicznościach, ale te też się nadają. – Na wzmiankę o treningu Emmett drgnął. – Tak braciszku, czas by nauczyć cię kontroli, żebyś już nikogo więcej nie uszkodził. – Uśmiechnęłam się do niego. – A jak dobrze pójdzie, to potem powalczymy.
Emmett uśmiechnął się lekko na tę wzmiankę o walce, bo nieczęsto miał okazję na starcie ze mną. Jednak w dalszym ciągu stał w miejscu.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej zaczniemy i skończymy. Wtedy będziesz mógł wrócić do Rose. – Przerwałam na chwilę mój monolog. – To będzie kara. Nie spotkasz się z nią, dopóki ci nie pozwolę.
Emmett skinął głową i w końcu podszedł do mnie. Obwiniał się o tę całą sytuację i oczekiwał na konsekwencje swojego zachowania. Gdy tylko kara została wyznaczona, zgodził się bez wahania. Potrzebował jej, za zranienie ukochanej.
To dziwne, ale pomimo tego, że czytałam myśli mojego brata tylko raz, to rozumiałam go najbardziej. Był - jak to kiedyś określił Edward - jak przejrzysta sadzawka. Czego Emmett by nie pomyślał, wypowie to na głos. Nie kryje swoich myśli, bo taki już jest, ale nie chce w głowie żadnych intruzów.
Gdy tylko Em do mnie dołączył, zaczęłam biec, a on podążył moim śladem. Cały czas milczeliśmy. Emmett – co rzadko się zdarza – nie był skory do rozmowy. Byłam pewna, że wszystko analizuje. Układa przeprosiny dla Rose, mowę samokrytyczną, którą wygłosi przed całą rodziną i zastanawia się na czym będzie polegał trening. Pewnie już postanowił ciężko pracować, a potem pokonać mnie w pojedynku.
- Tutaj będzie dobrze – powiedziałam po jakimś czasie i zatrzymałam się. Byliśmy dostatecznie daleko od domu, by nie spotkać żadnego z członków rodziny, a jednocześnie, mogłam pozostać z nimi w kontakcie myślowym.
Emmett rozejrzał się po niewielkiej przestrzeni pomiędzy drzewami, w której się znajdowaliśmy. Patrzył na mnie wyraźnie zaintrygowany. Podeszłam do najbliższego drzewa, i upewniwszy się, że brat mnie obserwuje, uderzyłam w nie pięścią z całej siły – a przynajmniej tak to wyglądało. Usłyszeliśmy trzask kory, która ukruszyła się w kilku miejscach pod wpływem mojego uderzenia. Na pniu drzewa prawie nie było śladu.
- Kiedy będziesz w stanie to zrobić, będziesz mógł ze mną walczyć.
- Ale na razie – dodałam po chwili – będziesz maltretować drzewa, braciszku.
Emmett z pewną siebie miną podszedł do innego drzewa.
- I co? Mam w nie tylko przywalić?
- Tak. Ale też nie zniszczyć go przy tym.
Emmett wzruszył ramionami i niby od niechcenia, uderzył pięścią. Jego ręka zagłębiła przeszła na wylot i już po chwili usłyszeliśmy jęk łamanego drzewa, które zaczęło powoli się przekrzywiać. Złamało się w miejscu uderzenia. Powietrze z szumem uciekało spod upadającego drzewa, które już po chwili opierało się na swoim sąsiedzie. Obawiałam się, że cios Emmetta był na tyle silny, by za jednym zamachem powalił i inne. Na szczęście tak się nie stało, a ja posłałam bratu wymowne spojrzenie. Po raz kolejny wzruszył ramionami i poszedł do następnej ofiary. Czułam, że to może trochę potrwać. Ale było to konieczne.
- Czekaj – mruknęłam. – W tym tempie zniszczysz cały las. Rozwal do końca pierwsze drzewo, zanim przejdziesz do następnego.
Kolejne wzruszenie ramion, kolejny cios, kolejne pęknięcie. A Emmett w dalszym ciągu milczał i zaczynałam się już tym martwić. Usta mojego braciszka bardzo rzadko zamykały się choć na chwilę. Wokół niego zawsze było głośno, a atmosfera była radosna. A teraz było zupełnie inaczej. Kolejny cios, kolejne złamanie. Westchnięcie. Przeniosłam wzrok na brata, który nie przerywał łamania drzewa.
- Ostrzegaliście nas.  Wszyscy nas przed tym ostrzegaliście. Prosiliście, żebyśmy zaczekali. Ale ja nie słuchałem. Wiedziałem lepiej. Obiecałem Rose, że jej nie skrzywdzę. A teraz zawiodłem ją. Zawiodłem też Carlisle’a i ciebie. Zraniłem także Esme. Ale przede wszystkim zraniłem moją cudowną Rose. – Przerwał maltretowanie drzewa i ze wzrokiem pełnym rozpaczy zwrócił się do mnie. – Czy myślisz, że jeśli wejdziesz mi do głowy, to pomoże?
Nie musiał mówić nic więcej. Był tak zrozpaczony, że chciał zaprosić mnie do swojego umysłu. Był zdeterminowany i zdecydował już, że właśnie teraz opanuje swoją siłę. Ale zaczęliśmy już trening, więc stwierdziłam, że nie ma sensu coś zmieniać. Dlatego też pokręciłam głową w geście zaprzeczenia. Emmett posmutniał i wrócił do swojego zajęcia.
Według mnie odrobinę przesadzał. W końcu... Nikogo nie zabił... Ręka Rose na pewno się zrośnie... No i nikt nie ma do niego pretensji.
No tak. Cullenowie byli przecież do bólu honorowi.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl