Dredzio - 2009-04-20 21:09:40

Dobra. Postanowiłam ujawnić się ze swoją tFurczością. ^^" Ostrzegam, że WPN jest zawiłe i należy się w nie "wgryźć". Rozdziały są raczej długie, a na początek krótki prolog. ;) Wszystko betowała Sunrisempire z innego forum.


Prolog

Otworzyłam oczy. Jednak dookoła mnie nie było nic. Przypomniałam sobie, co robiłam ostatnio, bo miałam nadzieję, że pomoże mi to zrozumieć, dlaczego tu jestem...
Ostatnie tygodnie były wyjątkowo nerwowe. Nic dziwnego, skoro miał nadejść koniec świata. Można powiedzieć, że Alice miała coś w rodzaju wizji, w której nie było nic. Wszystkich nas czekała pustka.
Wizja mojej siostry spełniła się. Świat się skończył, a teraz była tu tylko pustka. Ale dlaczego jestem tu całkiem sama? Gdzie znajdują się moi najbliżsi? Gdzie Carlisle, Esme, Jasper, Alice, Emmett, Rosalie, Jacob...? Gdzie jest mój Edward?! Czemu nie ma przy mnie mojej ukochanej Reneesme?! W pobliżu nie było nic, dzięki czemu mogłabym uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Kiedy się już uspokoiłam i zaakceptowałam to, że jestem tu sama, zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej. Czy zostanę tu na wieczność, płacąc karę, za moje cudowne, nieśmiertelne życie u boku ukochanego, wraz z córką? A może według teorii Carlisle'a, historia zatoczy koło i wszystko zacznie się od początku?

~*~

Otworzyłam oczy. Pierwsze, co zobaczyłam to była moja matka. Renee, o wiele młodsza, obok niej pojawił się Charlie, także o wiele młodszy. Coś było bardzo nie tak. Dlaczego ja ich widzę?! Przecież oboje umarli już dawno... Bardzo dawno temu... Chciałam coś powiedzieć, ale mogłam tylko się rozpłakać. Zaniepokojona Renee podniosła mnie, a do mnie w końcu dotarło, czemu czułam się tak dziwnie. Moje ciało było bardzo małe. Zupełnie jak u niemowlęcia... Znowu rozpłakałam się, przerażona całą tą sytuacją. Kiedy się już uspokoiłam, zrozumiałam wszystko. Carlisle jednak się nie mylił... Historia zatacza koło. Urodziłam się ponownie. Jednak, dlaczego o tym wiedziałam? Dlaczego pamiętałam całe moje poprzednie życie? W głowie miałam tysiące pytań, powoli domyślałam się prawdy. Po długim czasie rozmyślań, wymyśliłam teorię, która tłumaczyłaby wszystko.
Jedną z dodatkowych zdolności wampirów jest pamięć absolutna. Dzięki niej, pamiętam każdy szczegół z mojego poprzedniego życia. Dlatego, że poprzednio byłam wampirem i doczekałam końca świata, byłam świadoma tego wszystkiego. Wiedziałam, że historia zatoczyła koło, a ja znów jestem córką Renee i Charli'ego, znów urodziłam się trzynastego września, w Forks, znów wyprowadzimy się do Phoenix, znów wrócę do Forks, znów poznam Edwarda... Za siedemnaście lat, wszystko (jak dla mnie) wróci do normy.

ania1513 - 2009-04-21 13:45:03

no wreszcie....czekałam aż to wstawisz..:)
Mnie oczywiście bardzo się podoba...koniec świata...Bella rodząca się na nowo... genialne! :)
Wiem co wydarzy się potem, więc napisze tylko WENY przy pisaniu kolejnego rozdziału...:)

Dredzio - 2009-04-21 14:29:29

Dzięki. :) Mam nadzieję, że Zenon niedługo wpadnie ;)

Twilightoliczka - 2009-04-21 14:54:38

Wow, świetny pomysł ;D Zazwyczaj wszystkie ff są podobne jeden do drugiego, ale wreszcie ktoś wymyślił coś nowego :) Prolog krótki, ale strasznie mnie zaciekawił. Mam nadzieję, że szybko dodasz pierwszy rozdział! ;D Życzę duuuużo weny! ;)

Clarie - 2009-04-21 14:58:54

Interesting, very interesting;P;P

wydaje mi sie że ta historia nie zatoczy koła, a Bella zacznię coś zmieniać w swoim życiu...
(np. specjalnie wczesniej przyjedzie do Forks, żeby poznać Edzia) chociaż to moje teorie...;]

z niecierpliwością czekam na więcej;D

Alice-Agnes - 2009-04-21 15:14:25

Łałć... brak mi słów. Niesamowite. Dokladnie jak powiedziała Twilightoliczka, orginalne! Szkoda,że o Zmierzchu, inaczej normalnie mogłabyś wydać :D. Super... ! Czekam na ciąg dalszy!

Dredzio - 2009-04-21 16:00:35

W związku z pozytywnym przyjęciem prologu wstawiam rozdział pierwszy już dziś. :)
Ups... ^^" Myślałam, że wyjdzie mi dłużej, ale trochę nie wyszło... Ale w zamian obiecuję, że rozdziały będą się pojawiać często. :D

Rozdział pierwszy

Czemu Edwarda tu nie ma? Dlaczego do mnie nie przybył? Przecież żył już od kilkudziesięciu lat, doskonale wiedział gdzie mieszkam, ale czemu do mnie nie przybył? A może mnie nie pamiętał? Może nie wiedział o moim istnieniu? A jeżeli tylko ja pamiętałam, o tym, co nas łączyło? W takim razie, dlaczego tylko ja pamiętałam?
Takie myśli ciągle krążyły po mojej głowie. Analizowałam całe moje poprzednie życie, zastanawiając się, dlaczego Cullenowie nie dają znaku życia. Udawałam normalne dziecko. W szkole nie wychodziłam przed szereg ujawniając moją wiedzę, ale też nie udając mniej uzdolnionej osoby.
Przez długi czas nie mogłam przyzwyczaić się do wyglądu wszystkich, których znałam. Zobaczywszy kogoś znajomego po raz pierwszy w moim nowym życiu, przeżywałam wstrząs. Wszyscy zaskakiwali mnie swoimi młodym wyglądem. Przecież pamiętałam ich jako osoby starsze, a z ich śmiercią pogodziłam się już dawno temu. Przez moją pamięć absolutną, duchy przeszłości nawiedzały mnie przez całe życie.
Byłam chyba najtrudniejszym w wychowaniu i jednocześnie najwspanialszym dzieckiem dla swojej matki. Renee nie miała ze mną typowych problemów wychowawczych. Często mówiła, że jestem jej wyjątkowym dzieckiem. Ale czasem wydawało mi się, że wolałaby żebym jako niemowlę budziła ją w nocy, gdy byłam trzylatką robiła awantury w sklepie, a jako sześciolatka nie chciała chodzić do szkoły, zamiast być dzieckiem bardzo spokojnym, inteligentnym i ze zniszczoną psychiką. Tak. Od kiedy nauczyłam się mówić chodziłam na terapię. W końcu byłam przecież osobą dorosłą zamkniętą w ciele dziecka. Ciągle rozmyślałam o mojej rodzinie. Tęskniłam za mężem, córką, przybranymi rodzicami i rodzeństwem. Ale przede wszystkim tęskniłam za Edwardem i nocami, które spędzaliśmy razem w naszym domku. To dlatego konieczne były wizyty u terapeuty. Żebym zapomniała i nie tęskniła za tym, za czym tęsknić nie mogłam.
Przez siedemnaście lat ciągle jeździłam na letnie wakacje do Charliego. Gdy byłam młodsza zawsze był ze mną. A kiedy jeździł na ryby z Billy’m, zostawałam w La Push, całe dnie spędzając z Jacobem i jego siostrami. Byliśmy dla siebie jak brat i siostra. Kiedy skończyłam dziesięć lat miałam więcej swobody. Wybierałam się na piesze wycieczki po Forks, często chodziłam na spacer do lasu. Kilka razy odwiedziłam nawet naszą magiczną polanę.
Tak upływało mi powoli życie. Rosłam, poznawałam nowych ludzi, obserwowałam, zapamiętywałam. Odliczałam dni do mojego stałego wyjazdu do Forks.

~*~

W końcu doczekałam się tego. Renee i Phil pobrali się, a ja w końcu wróciłam do domu, jakim było Forks.
Kiedy już się rozpakowałam, oznajmiłam Charliemu, że chcę pojechać na jazdę próbną furgonetką. Ojciec (tak jak zresztą wszyscy) nie sprzeciwiał mi się. Ludzie chyba podświadomie czuli, że wiem co robię. Z radością zasiadłam przed kierownicą mojej czerwonej staruszki. Po raz pierwszy od siedemnastu lat pozwoliłam sobie, żeby zawładnęły mną emocje. W końcu zobaczę moją ukochaną rodzinę. Jechałam do Cullenów. Nie byłam jeszcze pewna co im powiem, ale miałam nadzieję, że Alice mi pomoże. Pewnie już wie o mojej wizycie.
Wokół panowała niesamowita cisza, którą przerwał tylko dźwięk zatrzaskiwanych drzwi furgonetki. Byłam bardzo spokojna i szczęśliwa. Uśmiechnęłam się do siebie. Jasper będzie zaskoczony - pomyślałam. Weszłam po schodach na werandę i bez wahania otworzyłam drzwi. Za progiem zobaczyłam komitet powitalny. Carlisle, Esme, Alice i Jasper stali na wzniesieniu, przy fortepianie. Próbowali się uśmiechać, ale byli bardzo zmieszani. Uśmiechnęłam się do nich, rozglądając się za Edwardem. Mój ukochany schodził właśnie ze schodów. Spojrzał na mnie, a potem poczułam silne pchnięcie. Usłyszałam chyba jeszcze nieludzki wrzask, warkot.
A potem była tylko nicość. Po pewnym czasie zrozumiałam, że Edward mnie zabił. Uświadomiłam sobie, że przyjazd do Cullenów był największą głupotą jaką zrobiłam. Zapomniałam o najistotniejszych rzeczach. Wszyscy już od dawna nie polowali, a ja pachniałam nadzwyczajnie. Przez pewien czas dziwiłam się, że pamiętam to wszystko. Nie wiedziałam też, dlaczego byłam świadoma swojej śmierci. Po długim czasie doszłam do wniosku, że jest to związane z moim odradzaniem się. Nie rozumiałam dlaczego tak się działo. Postanowiłam teraz przemyśleć wszystko i ustalić jakiś sensowny plan działania.

ania1513 - 2009-04-21 16:18:23

Oczywiście bardzo mi się podoba :) oryginalne...pomysłowe...:)
głupia Bella...oj głupia...mogła przez chwilę pomyśleć...xD

Clarie - 2009-04-21 16:32:34

o jacie, jacie...
chce wiecej.! :P
nie no... oczywiście cierpliwie poczekam na to co stanie się teraz;]

Alice-Agnes - 2009-04-21 18:29:57

Więcej! Dziewczyno, Ty to masz talent. No,no :D.
Fajowe, genialne, superaśne...
Ciekawe co się dalej stanie, bo to nie koniec, no nie :D ?
Oczekuję :)

Dredzio - 2009-04-21 19:09:10

Nie, nie, jeszcze kilka... naście rozdziałów przed nami. :)
Dzięki za miłe komentarze, cieszę się, że Wam się podoba. ^^

Twilightoliczka - 2009-04-21 19:59:38

No tak, głupia Bella xP
Swoją drogą to musiało być strasznie dołujące przeżywać wszystko odnowa i do tego pamiętając niektóre złe rzeczy, jakie się wydarzą.
Ciekawe jaki będzie następny "plan" Belli. Może pójdzie wreszcie normalnie do szkoły? xP
Z wielką niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;)

Alice-Agnes - 2009-04-21 21:37:17

Pójdzie narmalnie do szkoly jako martwa... fazowo ;)

Dredzio - 2009-04-22 11:12:08

xD
Nie, nie poślę truposza do szkoły. xP
Bella znajduje się teraz w takiej pustce i nie jest ani martwa, ani żywa. Tu po prostu znajduje się jej świadomość. :)

~~Brie~~ - 2009-04-22 19:23:00

nie miałam okazji tego przeczytać aż do tej pory ;)
nie mogę się opszeć  :
,,Dziewczyno pisz!"

jedyna droga to droga do sukcesu ;)
czego ci bardzo życzę ...

Dredzio - 2009-04-23 15:38:57

Za namową Ani, wstawiam już...

Rozdział drugi

Jestem Bella Cullen.
Byłam kiedyś wampirem i tęsknię za moją szaloną egzystencją.
Moje życie jest nudne.
A mam dopiero trzy miesiące, w moim trzecim życiu.


Kiedyś myślałam, że to szkoła jest nudna. Jako wampir musiałam spędzać naprawdę dużo czasu w szkole, udając jedno z zaadaptowanych dzieci doktora Cullena. Wtedy nie mogłam wyobrazić sobie niczego nudniejszego, niż dni spędzone na udawaniu przeciętnego nastolatka. Ale wtedy po lekcjach wracałam do domu pełnego wampirów. Istot takich jak ja, przed którymi nie musiałam nikogo udawać. Teraz musiałam imitować przeciętne dziecko przez całą dobę, każdego dnia mojego ludzkiego życia. Nauczyłam się mówić już w wieku kilku miesięcy. Ale nie mówiłam. Kiedy skończyłam rok, gdy mówiłam to tylko przy mojej mamie, bo inni ludzie nie zasługiwali na moją uwagę. Milczałam.
Każdego dnia starałam się zrobić przynajmniej jedną nową rzecz. Żeby moje trzecie życie nie przypominało poprzednich i żebym zapomniała o nudzie. Zawsze chętnie zdobywałam nową wiedzę i była to moja mała odskocznia od szarości każdego dnia. Noce spędzając z książką, z dala od pokoju mamy jednocześnie chroniąc ją przed wiedzą na temat mojej inteligencji. Nie chciałam, żeby się o mnie martwiła. Tak jak nie chciałam, żeby przestała mnie kochać. Nie musiałam się wysilać. Byłam po prostu małomównym dzieckiem, które za dnia dużo spało. Byłam inteligentnym dzieckiem, a jednak moje zachowanie niepokoiło mamę. Moja wieczna melancholia.
Poza krótkimi chwilami radości, ciągle rozmyślałam. Wspominałam Cullenów. Ale ta wampirza rodzina z dnia na dzień była mi coraz bardziej obojętna, obca. Coraz rzadziej myślałam o sobie jako Belli Cullen. Byłam teraz Isabellą Swan. Człowiekiem. Zapominałam o mojej drugiej rodzinie i nie myślałam już o nich jako o rodzeństwie, rodzicach, mężu, czy dziecku. Oni przestali dla mnie istnieć, ale kiedy nie myślałam o wampirach nic się dla mnie nie liczyło. I tak codziennie, po trochu, przestawałam być sobą, zamykałam się w sobie, tworząc dodatkową tarczę. Teraz nie tylko mój umysł był niedostępny. Byłam pewna, że to samo stało się z uczuciami.


Jestem Isabella Swan.
Moje życie to jedno wielkie, nieskończone de ja vu.
A mam dopiero jedenaście miesięcy, w moim trzecim życiu.


Nigdy nie interesowałam się grami liczbowymi. Były mi one obojętne, bo dzięki nim można było wygrać pieniądze. A ja nie potrzebuję pieniędzy.
Pewnego dnia siedziałam z mamą w salonie i oglądałam telewizję. Robiłam to bardzo rzadko, bo znałam wszystkie seriale, a programy edukacyjne dla najmłodszych irytowały mnie. Nie musiałam oglądać serwisów informacyjnych, wiedziałam co się dzieje w Phoenix, Stanach i na całym świecie. Nie oglądałam filmów, bo byłam na to za mała. Ale dziś natrafiłam na wywiad z mężczyzną, który wygrał w jakimś teleturnieju duże pieniądze. Zwykle nie interesowały mnie takie rzeczy, ale on powiedział, że dzięki wygranej jego życie diametralnie się zmieniło. Czy nie tego właśnie pragnęłam? Odmiany?
Teraz potrzebowałam pieniędzy.
-Mamo... – zaczęłam nieśmiało. Mama nie odezwała się, wiedząc, że zaraz zacznę mówić dalej.
-Możemy zamieszkać we Włoszech?
Mama nie kłopotała się też zadawaniem niepotrzebnych pytań. Wiedziała, że i tak nie powiem jej dlaczego chce mieszkać akurat we Włoszech. Uśmiechnęła się do siebie, bez humoru.
-Musiałybyśmy mieć dużo pieniędzy.
-Czy ten pan ma dużo pieniędzy?
Mama uśmiechnęła się, tym razem dlatego, że wiedziała już do czego zmierzam.
-Tak. Ten pan dostał dużo pieniędzy, bo znał odpowiedzi na trudne pytania.
-Czy ty je znałaś?
-Nie.
Zamilkłam na chwilę, udając, że myślę nad tym co usłyszałam.
-A kulki...? – szepnęłam konspiracyjnie.
Tym razem mama się roześmiała słysząc moje określenie na te gry liczbowe. Lubiłam kiedy cieszyła się z tego, że jestem dzieckiem.
-Możemy jutro wypełnić kupony.


Tak właśnie stałyśmy się milionerkami.
Po wyjeździe do Włoch moje życie całkowicie się odmieniło.
A mam dopiero trzy lata, w moim trzecim życiu.

ania1513 - 2009-04-23 15:46:12

jeee! :D
ten rozdział jet dłuższy....inny....lepszy... od poprzednich... :D
teraz od razu załapałam że kulki to lotto xD
I niech Zenon się pojawi przy pisaniu nastęnego rozdziału.....albo ty go obudz...jak chcesz xD

Dredzio - 2009-04-23 15:51:07

Zenona tykać nie wypada. ;P Kiedy on sam do mnie przyjdzie, to mam najlepsze pomysły. :D

Clarie - 2009-04-23 18:15:20

co to za Zenon? ;>
a z tymi kulkami to też zacziłam;p
świetny rozdział. już się nie mogę doczekać co będzie dalej:)

Dredzio - 2009-04-23 18:43:04

Aaa... Bo ja Wam Zenona nie przedstawiłam... ^^ Ekhem. Tak więc:
Zenon to mój osobisty, niezastąpiony Wen. :D Wyobrażam go sobie jako faceta po trzydziestce w okularach z rogową oprawką i szarym garniturze. xD Ale najważniejsze, że to mój Wen. :)

Alice-Agnes - 2009-04-23 19:07:22

Aaa ;D
To zapraszamy Zenona, zapraszamy!
Genialne! Genialne! Genialniejsze od tamtych, pomimo, że myślałam, że się nie da!
Włochy... moja pierwsza myśl- Volturi, czyż nie ??

Dredzio - 2009-04-23 19:59:24

Tak, ale cii... :) Taka niespodzianka xD

Alice-Agnes - 2009-04-23 20:09:25

Ojć...przepraszam<szepta>
:D

Dredzio - 2009-04-23 20:32:16

Spoko xD

~~Brie~~ - 2009-04-23 20:34:50

Lubię szybką akcję wieć ten rozdział nie przypadł mi za bardzo do gustu ;)
ale 'kulki' musiałam rozgryzać przez dobrą chwilę xDD

Dredzio - 2009-04-23 22:46:30

A te kulki to z autopsji, nawiasem mówiąc. ;P
Nie ma to jak dziwne nazwy, nadawane przez trzyletnie dzieci. ^^

~~Brie~~ - 2009-04-24 17:20:15

zagadkowe nazwy to chyba hobby takich maluchów ;)

Dredzio - 2009-04-24 19:18:51

Gdzie tam hobby, codzienność! :)

Alice-Agnes - 2009-04-25 20:03:37

Dredzio, gdzie kolejny roździał ?? Czekamy :D

Dredzio - 2009-04-25 22:11:08

Umm... Tworzę... ^^" Zwykle zajmuje mi to tydzień gdzieś... Ale mam już większość kolejnego rozdziału, który mam nadzieję, pojawi się niebawem. :)

Dredzio - 2009-04-27 11:11:02

Okay. Korzystając z tego, że jestem chora dokończyłam rozdział. ;P
Tak więc, enjoy!


Rozdział trzeci

Moja mama była trochę zwariowana. Ale tylko trochę. Oczywiście nie zamieszkałyśmy we Włoszech, ale pojechałyśmy tam na mały urlop. W końcu mogłyśmy sobie na to pozwolić. Nie sądziłam jednak, że ten wyjazd tak się skończy.

Najbliższą okazję na wyjazd miałyśmy akurat tydzień przed Dniem Świętego Marka. Bardzo się przez to denerwowałam, ale nie zaniechałam wyjazdu. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że tym samym popełniam błąd. Bo teraz wszystkie wspomnienia odżyły na nowo. Na nowo tęskniłam.

- Bello, gdzie mamy jechać? Włochy to przecież duży kraj.
- Volterra, mamo – odpowiedziałam bezmyślnie. Było to pierwsze miasto jakie przyszło mi na myśl. - Volterra – szepnęłam.
Mama pokiwała głową w zamyśleniu i podeszła do telefonu. Po kilku minutach głośnej i powolnej rozmowy z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Widocznie osoba, z którą rozmawiała nie znała zbyt dobrze angielskiego.
- Volterra to piękne miasto, kochanie. Wiesz, że za miesiąc będzie tam jakieś święto? Może pojedziemy właśnie wtedy?
- Dobrze mamo – szepnęłam. Dlaczego miałam złe przeczucia...?

~*~

- Obudź się kochanie. Jesteśmy.
Otworzyłam oczy, powoli budząc się ze snu. Nie miałam co robić w samolocie, więc zasnęłam. Teraz czekała nas jeszcze tylko odprawa paszportowa i odbiór bagażu. A potem mogłyśmy już jechać do naszego hotelu.

Przez pierwszy tydzień naszego wyjazdu, zwiedzałyśmy miasto i odpoczywałyśmy. Bardzo miło wspominam ten czas. Ale wszystko zmieniło się w Dzień Świętego Marka. Wtedy to, zaczepił nas niezwykle przystojny, blady mężczyzna o dziwnych, chyba fioletowych oczach. Kiedy podszedł bliżej, zauważyłam soczewki kontaktowe, przywodzące na myśl kolor niebieski, które maskowały jego szkarłatne oczy, dając efekt nieco fioletowych. Wtedy to właśnie z pełną mocą dotarło do mnie, że jest on jednym z Nich. Istot, o których nie myślałam. Istot, które nie miały prawa istnieć.
Oczywiście widząc go już z daleka, wiedziałam, że nie jest człowiekiem, ale odpychałam tą wiadomość od siebie. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Dlatego zaczęłam działać zbyt impulsywnie i popełniłam błąd. Było to pewnie spowodowane także tym, że zaczęłam się denerwować i przejmować ludźmi, którzy ubrani byli na czerwono i chodzili ze sztucznymi, wampirzymi zębami. Obchodzili święto. Gwałtownie pociągnęłam mamę za rękę, chcąc odciągnąć ją jak najdalej od tego stworzenia. W efekcie jednak, sprawiłam tylko, że mój zapach dotarł do owego wampira i tym zwróciłam jego uwagę.
- Mamo, chcę siusiu – powiedziałam licząc na to, że nie jest jeszcze za późno i zdążymy odejść. Ale w tym momencie popełniłam kolejny błąd. Zdradziłam mu, że jesteśmy obcokrajowcami. Już wiedział, że możemy się stać przekąską dla reszty potworów.
- Witam – powiedział podszedłszy do nas i uśmiechnął się szarmancko. – Wygląda pani na zagubioną – powiedział zwracając się do mamy, a ja byłam pewna, że jej tętno przyspieszyło, źrenice rozszerzyły się, a oddech stał się nierówny. A ja... Bałam się. Bo w tej chwili nie mógł nas obronić nikt. Prócz mnie. Co za ironia... Losy dorosłej kobiety, zależą od jej trzyletniej córki.

- Tak więc chodźmy – usłyszałam aksamitny głos, który wyrwał mnie z mojego zamyślenia. Bardzo często zdarzało mi się ignorować wszystko wokół mnie. Nazywałam to moim zamyśleniem, stosowanym prawie zawsze w kontaktach z dorosłymi. Musiałam ich ignorować, bo czasem zachowywali się naprawdę idiotycznie, a ja zawsze miałam chęć zwrócić im na to uwagę. Ale jak małe dziecko mogłoby pouczać dorosłych...? Byłoby to przecież co najmniej dziwne.
- Bello – zwróciła się do mnie mama. – Ten pan pokaże nam naprawdę ciekawe miejsce. Czyż to nie wspaniałe?
Tylko się do niej uśmiechnęłam, bo nie byłam pewna czy mój głos nie będzie drżał. A potem szepnęłam tak cicho, że usłyszał mnie tylko wampir idący z nami.
- Chcę się zobaczyć z Arem.
Nie patrzyłam przy tym na naszego wartownika, ale kątem oka zauważyłam, że nasz bladoskóry towarzysz lekko drgnął. Zrozumiał mój przekaz i to, że wiedziałam.
- Ale mama o niczym nie wie – dodałam nadal cicho szepcąc.
Po drodze minęliśmy liczną grupę turystów, której także towarzyszył wampir. Obie te nieludzkie istoty wymieniły ze sobą szybko kilka zdań, po czym zostałyśmy zaprowadzone przed siedzibę Volturi.
W odległej przeszłości, której nie chciałam pamiętać, bywałam tu już wiele razy. Nie zawsze wchodziliśmy frontowymi drzwiami, tak jak teraz, dlatego doskonale wiedziałam jak dostać się tu z innej strony. Weszliśmy po schodach, a ja denerwowałam się coraz bardziej. Nie byłam pewna, czy mój szalony plan się powiedzie.
Po chwili rozmowy ustaliliśmy, że mama na razie zostanie tutaj, w lobby. Doprawdy, nie wiem jak to się stało. Przecież mama praktycznie nigdy nie zostawiała mnie samej. Może podziałał na nią ten wampir? Jego uroda, zapach, tajemniczość...?
Gdy tylko znaleźliśmy się za drzwiami, poczułam chłód i już nie wiedziałam gdzie jestem. Wszystko wokół się rozmazało, bo zaczął biec trzymając mnie w ramionach.
- Skąd o nas wiesz, małe ludzkie dziecię? – słyszałam gorączkowy szept tuż przy moim uchu. – Skąd wiesz o Arze? Dlaczego śmiesz prosić o spotkanie z nim?
Teraz wszystko się zatrzymało, a ja wciąż czułam chłód.
- Odpowiadaj! – krzyknął. Byłam tak przerażona, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ten chłód coś mi przypominał... A wspomnienia mnie paraliżowały. Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam drugą osobę.
- Czy to dziecko żyje? – rozpoznałabym ten głos zawsze i wszędzie. Zadrżałam. Była tu Jane.
Teraz wampiry zaczęły rozmawiać z typową dla siebie prędkością, dlatego nie zrozumiałam ani słowa z tej rozmowy.
- Spójrz na mnie – poleciła mi nagle Jane. Bezwiednie wykonałam jej polecenie i zobaczyłam, że wampirzyca bardzo się skupia. Próbowała zadać mi ból. Teraz wiedziałam już, dlaczego interesowała się tym, czy żyję. Nie mogła wyczuć mojego umysłu. Widząc to pokręciłam głową, dając jej do zrozumienia, że jej moc na mnie nie działa.
Jane się wściekła i wyrwała mnie z ramion „przewodnika”.
- Obyś umiała to wytłumaczyć – syknęła mi do ucha. – Aro nie jest dzisiaj w dobrym nastroju.
Siedziba Volturi przestała w końcu być rozmazaną smugą, a ja byłam w miejscu pełnym wampirów.
Stałam pośrodku sali, wypełnionej pięknymi, bladymi ludźmi. Wszędzie słyszałam szepty. Byłam pewna, że każdy znajdujący się w tym pomieszczeniu patrzy się na mnie.
- A cóż to? – usłyszałam szyderczy głos. – Czyżby Alessio był w stanie przyprowadzić tylko jednego człowieka?
- Może i tak – odpowiedział mój wartownik, który okazał się być owym Alessiem. – Ale ona o nas wie. I zwróć uwagę na to, jak pachnie...
- W takim razie, skąd o nas wiesz?
Nagle przede mną pojawił się Aro, a po chwili dołączyli do niego jego bracia.
- Tracisz czas Aro – zwrócił się do niego Marek. – Najlepiej przekonaj się sam.
Z chwilą gdy Marek skończył mówić, znów poczułam chłód. Tym razem jego źródłem była zimna dłoń Aro, spoczywająca na moim czole. Zamknęłam oczy i szepnęłam:
- Nie usłyszysz mnie. Tak samo jak Jane mnie nie skrzywdzi.
Usłyszałam zbiorowy głos oburzenia, dla tak zuchwałego zachowania. Zwykły człowiek odzywający się tak do wampira? A w dodatku do Ara?
Spodziewałam się teraz uderzenia, pchnięcia, czy jakiegokolwiek ataku. Ale po kilku chwilach usłyszałam tylko cichy śmiech. Z niedowierzaniem otworzyłam oczy. To On się śmiał. Wampir, którego obawiałam się najbardziej. Istota przed którą byłam bezsilna, śmiała się.
- Masz dziś szczęście, moje drogie dziecko – zwrócił się do mnie. – Pozwolę ci umrzeć, tak żebyś nie odczuła bólu. Alec?
Wezwany pojawił się natychmiast, a ja poczułam jakieś irracjonalne wyrzuty sumienia. Czyżbym wariowała ze strachu?
- On też jest bezsilny – powiedziałam patrząc Arowi w oczy.
W sali zapanowała nagła cisza, którą przerwał krzyk Kajusza:
- Kim jesteś, żeby przychodzić tu bez lęku?! Kim jesteś, żeby oprzeć się mocy Ara?! Kim jesteś?!
Poczułam, że coś we mnie pęka. Zapora, którą wybudowałam wokół zakazanych wspomnień. Blokada, która blokowała moje uczucia. Cała się załamałam i na nowo odkryłam moją moc.
- Oto kim jestem – szepnęłam, wyciągając rękę, ku Arze. Teraz potrafiłam zdjąć moją barierę, zapanować nad moimi myślami.
Miałam wrażenie, że ta chwila trwa już całą wieczność. Aro skupiony na mnie i na mojej bogatej w doświadczenie przeszłości. Szczególnie długo zatrzymał się na dwóch momentach. Było to nasze pierwsze i drugie spotkanie. Moja pierwsza wizyta w siedzibie Volturi i późniejszy sąd, nad moją córką. Potem puścił moją dłoń i skłonił się przede mną.
- Bello, chciałbym cię przeprosić za nasze wcześniejsze zachowanie.
W całej sali rozbrzmiały gorączkowe szepty. Aro jednak nie zważał na nie i ponownie się do mnie zwrócił:
- Bello, czy zechciałabyś zaczekać, aż opowiem trochę o tobie moim gościom?
Kiwnęłam głową i zaczęłam rozglądać się za czymś, na czym mogłabym usiąść.
- Ach, wybacz mi – powiedział Aro wiedząc, że jestem już trochę zmęczona. – Myślę, że Felix...

mrangel - 2009-04-27 14:25:55

boskiee ;p

~~Brie~~ - 2009-04-27 15:21:21

świetne ;)**
mam gęsią skórkę,
bo bałam się o małą Bellę ;)**

ania1513 - 2009-04-27 17:51:32

no nie....takie krótkie komentarze...? eh...tak nie może być...:)
a więc...oczywiście podoba mi się bardzo:) ...jak piszesz... pomysł...styl. Następne rozdziały są coraz lepsze...podoba mi się że w tym rozdziale nie pędziłaś tak z fabułą...wszystko opisane elegancko...:)
I jeszcze jedno... nie wolno tak kończyć rozdziałów! nigdy! :) Powtórze to co napisałam jak zobaczyłam ten rozdział : "Myślę, że Felix..." - weźmie cię na kolana? :)
Pozdrawiam i niech Zenon się pojawi.

Clarie - 2009-04-28 15:44:21

ania1513 napisał:

I jeszcze jedno... nie wolno tak kończyć rozdziałów! nigdy! :)

nie wolno! ;P
nie wolno tak grać na emocjach czytelników;p

z niecierpliwością czekam na następny tak świetny rozdział, albo jeszcze lepszy;]

Dredzio - 2009-04-29 14:47:36

Nie bijcie, wiem, że krótko, ale tak musiało być.
http://img56.imageshack.us/img56/8743/sorryo.gif

Rozdział czwarty

Co Felix? Dlaczego oni mieli decydować za mnie? Gubiłam się już w tych prędkich, cichych rozmowach. Przestałam się bać, za to zaczynałam się irytować. Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie i nie miałam pojęcia dlaczego znów jest mi zimno. Skupiłam swój wzrok na jednym punkcie i mruknęłam:
- Zimno mi – tym samy przyciągnęłam uwagę trzymającego mnie Felixa. Zaraz. Spojrzałam w górę i napotkałam spojrzenie mojej kamiennej niańki. Widocznie porozumiał się z Arem, kiedy mrugnęłam. Znów zaczęłam nienawidzić te istoty, przypominając sobie ile bólu przez nie kiedyś doświadczyłam.
Miałam już dość tego wszystkiego, co jest związane z tą rodziną. Ale zachowałam spokój, zresztą jak zawsze.
- Wybacz – odpowiedział Felix, a sekundę później byłam już otulona jego płaszczem.
Teraz w końcu było mi ciepło i mogłam się trochę odprężyć, nawet kiedy w sali rozbrzmiewały podekscytowane szepty. To ten szum ukołysał mnie do snu.

Byłam pewna, że wcześniej zasnęłam, ale nie wiedziałam dlaczego się obudziłam. Może dlatego, że… czułam ból. Wszystko mnie bolało, a moje ciało było zimne.
Zimne!
Gwałtownie otworzyłam oczy, a moje serce przyspieszyło, uspakajając mnie tym samym. Przez jedną, szaloną sekundę myślałam, że ktoś mnie ukąsił, ale na szczęście nadał byłam człowiekiem. Jednak nadal zastanawiałam się nad źródłem bólu i chłodu.
- Wystarczy – zarządził Aro. - Obudziła się już.
W tym momencie poczułam powiew, a wokół mnie zaroiło się od wampirów. A może one właśnie ode mnie odstąpiły? Teraz już wiedziałam, dlaczego było mi zimno, a ból mógł być wynikiem spania w niewygodnej pozycji.
Nadal będąc na rękach u Felixa, zwróciłam się do Ara:
- Co się tu działo?
- Kiedy opowiadałem twoją historię moim gościom, zasnęłaś. Chcieliśmy w tym czasie sprawdzić, czy możesz obronić się przed każdym z nas, Bello.
Z trudem powstrzymałam triumfujący uśmiech, jaki chciał zagościć na mojej twarzy. To oczywiste, że nikt nie pokona mojej tarczy. Przytaknęłam głową z westchnieniem.
Chciałam już wrócić do mamy, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że Volturi nie będą chcieli mnie wypuścić. Nie godziło się, żeby jakikolwiek człowiek znał ich tajemnicę, nie ważne jak bardzo wyjątkowy.
- Bello – głos Marka przerwał moje rozmyślania. – Wszystkich nas zastanawia, jak to się stało, że żyjesz ponownie?
Spuściłam wzrok, zawstydzona tym, że nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
- Ja… nie mam pojęcia – szepnęłam, podnosząc głowę. Kiedy spojrzałam na Ara, jego mina zbiła mnie z pantałyku. On… triumfował, cieszył się? Ale dlaczego?
Wszyscy doskonale widzieli pytanie malujące się na mojej twarzy.
- Och, Bello! To cudowne! – wykrzyknął Aro. – Będziemy mogli dowiedzieć się tego dla ciebie – dodał, skłaniając się lekko przy ostatnich słowach.
Czy… Czy on właśnie zaprzeczył wszystkiemu?
Ja nie byłam ich więźniem, a honorowym gościem.
Poruszyłam się niespokojnie w ramionach Felixa.
- Czy mogłabym już iść? – zaryzykowałam pytaniem.
- Naturalnie – tym razem odpowiedział mi Marek, pojawiając się przy mnie. – Ale najpierw weź to – powiedział, wręczając mi niewielką kartkę. – Dzięki temu będziesz się mogła z nami kontaktować. Jesteśmy zawsze do twojej dyspozycji – powiedział kłaniając się lekko.
Czy świat zwariował?
Dla mnie już dawno, a dokładniej wtedy, kiedy urodziłam się po raz drugi. To dlaczego mieszkańcy Volterry nie mogliby stanąć na głowie?
Teraz, kiedy już wróciłam do mamy, nadal źle wspominałam to spotkanie. We Włoszech byłyśmy jeszcze tylko dwa dni, które budzą moje wyrzuty sumienia. Narzekałam i niechętnie wychodziłam z hotelu. Nie chciałam ryzykować spotkania z Nimi. Z wielką ulgą wróciłam do domu, i przez kilka lat żyłam w spokoju. Aż do pewnego dnia...

Clarie - 2009-04-29 19:35:35

powtórzę się, ale

Clarie napisał:

nie wolno! ;P
nie wolno tak grać na emocjach czytelników;p

nie spodziewałam się w ogóle że Volturii ją wypuszczą;]
no i oczywiście ciekawość znowu mnie zżera;P

Dredzio - 2009-04-29 19:42:48

Ah, cieszę się niezmiernie. :) Myślę, że w następnym rozdziale akcja już zwolni. ^^ Ale i tak będzie jej duużooo... Bo mam zamiar się rozpisać. ;)

Alice-Agnes - 2009-04-29 19:59:10

Genialne, supciooo !
Naprawde bardzo mi się podoba! Dziewczyno masz talent. Pisz! Pisz! Pisz!
Czekam na kolejne roździały...a te ich zakończdenia! Nie wolno!

ania1513 - 2009-04-29 20:29:31

Jak można zasnąć w takim momencie? w takiej sytuacji? xD ale podoba mi się że Bella zaprzyjaźniła się z Volturii. :)
Czekam na troche dłuższe rozdziały. :)
Pisz tak dalej i WENY życzę. ;)

~~Brie~~ - 2009-04-30 11:11:55

Veny veny veny !!!
świetne czekam na następny ;)
już sie nie mogę opanować ;)

Dredzio - 2009-04-30 15:17:41

Aniu, ona zasnęła, bo była wykończona. Te wszystkie nagromadzone emocje, strach, pewność, że zaraz umrzesz... A tu ni z gruchy, ni z pietruchy, ktoś Ci oświadcza, że Cię nie zabije, a zapewni wszelkie komforty. Dobrze, że Bella nie zemdlała z wrażenia! ^^"

ania1513 - 2009-04-30 15:43:47

No sorry ale ja bym nie zasnęła gdybym poszła w odwiedziny do Volturii. xD Tym bardziej bym nie zasypiała gdyby mi ktoś oświadczył że mnie zabije....a może lepiej nie być świadoma? xD niewiem nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. xD

Dredzio - 2009-04-30 17:02:33

Ale ona wiedziała, że jest już bezpiecznaaaa...........
^^

ania1513 - 2009-04-30 19:55:26

niech ci będzie. :)

Dredzio - 2009-05-03 16:06:48

*fanfary* Bo oto nadchodzi kolejny rozdział! Powstał przy okazji długiego-krótkiego weekendu. ^^"
enjoy!


Rozdział piąty

Teraz nie narzekałam już tak bardzo na nudę. Kiedy za bardzo tęskniłam za wampirami, zawsze ktoś mnie odwiedzał. Na początku w ogóle nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że Volturi uważali mnie za osobę ważniejszą niż oni sami. Z czasem się przyzwyczaiłam i o ile mogłam traktowałam ich jako przyjaciół – a szczególnie Felixa. Po tamtym dniu we Włoszech już zawsze siadywałam u niego na kolanach.
Nasze spotkania nie wyglądały jak zwykłe spotkanie przy herbatce. Kilka wampirów, przyjeżdżało do mojego domu w Phoenix i zakradało się do mnie nocą. Moi „przyjaciele” zostawali w okolicy zwykle na tydzień i przychodzili tylko nocą, kiedy mama spała. Dzięki temu nic o tych spotkaniach nie wiedziała, a ja już nie miałam swoich melancholicznych nastrojów.
Stałym członkiem grupy odwiedzającej mnie był Felix. Myślę, że przywiązał się do mnie, przez nasze pierwsze spotkanie. Wiedziałam, że czuł potrzebę chronienia mnie. Czasem nie chciałam, żeby ciągle traktował mnie jak małe dziecko, ale tym właśnie byłam dla tej wiecznej istoty. Tylko małym, kruchym, nic nie znaczącym człowiekiem. On jako jedyny postrzegał mnie właśnie tak. Reszta wampirów należących do rodu Volturi traktowała mnie jako niezwykle wiekową i potężną istotę. Przecież teoretycznie byłam od nich starsza, przewyższałam wiekiem nawet Ara, Marka i Kajusza.
Pierwszej nocy ich przyjazdu zawsze rozmawialiśmy. Dowiadywałam się o różnych nowych umiejętnościach, które odkryli, o tym jakie wiedli życie. Zdawali mi też raporty z poszukiwań przyczyn moich odrodzeń. Przez następne noce zwykle doskonaliłam moje zdolności. Teraz mogłam już bez problemu w ułamku sekundy zdjąć tarczę i z powrotem ją nałożyć. Mogłam też unosić tylko jej fragment i bez problemu otoczyć nią umysły kilku ludzi, czy wampirów.
Podczas któregoś już spotkania, kiedy miałam dziesięć lat, odkryłam przypadkiem nowe możliwości mojej mocy. Skupiałam się właśnie na umyśle Felixa, bo był najbliżej mnie – siedziałam mu na kolanach, zresztą tak jak zwykle. Wyobrażałam sobie, że moja tarcza przybiera różne kształty. Była to powłoka wokół mnie, mur, linia… Zatrzymałam się na chwilę przy tym kształcie, który wydłużył się, a potem podążył do umysłu mojego przyjaciela. Niewidzialna wstęga dotknęła jego głowy, a ja usłyszałam…
…ciepło…
Odczuwanie obcego umysłu wystraszyło mnie i od razu cofnęłam tą nić, wzdrygając się lekko.
- Jest ci zimno? – zapytał Felix, jak zawsze z troską.
Pokręciłam głową, niezdolna do wypowiedzenia choćby słowa. Spróbowałam posłać jeszcze raz tą wstążkę i tym razem nie cofnęłam się.
Mam nadzieję, że nie zmarzła… Ten koc wydaje się taki cienki.
Słyszę go! – pomyślałam podekscytowana, nadal nie przerywając kontaktu z umysłem wampira. Kiedy tylko to pomyślałam tym razem to mój przyjaciel wzdrygnął się, strasząc mnie tym samym. Szybko wycofałam się z jego myśli i patrzyłam na niego zszokowana. Nie dość, że mogłam słyszeć czyjeś myśli, to na dodatek mogłam ujawnić swoje dowolnej osobie.
Od tej pory miałam co ćwiczyć. Po roku byłam w stanie utrzymać kontakt myślowy z kilkoma osobami na raz, albo podsłuchiwać czyjeś myśli, będąc kilka metrów od niego.
Tak mijało moje życie. Spokojnie. Gdy rutyna za bardzo mnie nudziła, organizowałam „Tydzień z wampirem” – bo tak nazywałam sobie nasze spotkania. Oczywiście co roku, jeździłam do Forks, na kilka tygodni w wakacje. Kiedy pogoda była ładna, Charlie jeździł z Billym na ryby, a ja bawiłam się z Jacobem i jego siostrami. Podczas tych wspólnie spędzanych wakacji, bardzo się do siebie zbliżyliśmy z Jakiem i byliśmy dla siebie jak brat i siostra. Wtedy też narodziła się moja nowa pasja – piesze wycieczki po okolicznych lasach. Nie wiem czego po nich oczekiwałam, ale bardzo mnie odprężały.
Chociaż na początku nie chciałam mieć nic wspólnego z wampirami, to przez jedno spotkanie, pragnienie powróciło. Znów potrzebowałam kontaktu z tymi istotami. Dzięki temu moje życie nie było już nudne, ale przeprowadzka do Forks nie wydawała mi się już taka wspaniała. Bo wcześniej wydawało mi się, że tylko tam mogłabym jakoś zmienić swoje życie. Jednak kiedy nadszedł czas wyjazdu, wcale nie musiałam siebie do niego przekonywać. Może wiedziałam, że zmieni on coś na lepsze? Myślę, że po prostu chciałam uszczęśliwić mamę. Dzięki temu, będzie mogła zawsze być z Philem.
Czy denerwowałam się przed wyjazdem? Oczywiście, że tak. Wiedziałam, że oznacza on spotkanie z innymi wampirami, które nie mają szkarłatnych tęczówek, do jakich przywykłam. Odkryłam, że od jakiegoś czasu irytuje mnie wszystko, co było koloru złotego. Ale nie wiedziałam dlaczego się tak dzieje i nigdy nie mogłam sobie uświadomić tego, że tak naprawdę nie chciałam jechać do Forks.
Ale pojechałam tam. Wsiadłam do samolotu i zamieszkałam z Charliem.

Pierwszy dzień w szkole. Rzecz, której nienawidziłam nawet po tym, jak przeżyłam go już miliony razy. Jednak dzięki doświadczeniu znosiłam go trochę lepiej. Nie zwracałam uwagi na ciekawskie spojrzenia, wszędzie chodziłam ze spuszczoną głową, a kiedy ktoś mnie zaczepił, dawałam mu jasno do zrozumienia, że nie szukam przyjaciół, czy pomocy. Nigdy nie odzywałam się poza lekcjami. A robiłam to tylko wtedy, kiedy nauczyciele prosili mnie o odpowiedź. Dzięki temu już po dwóch lekcjach ludzie przestali się mną interesować. Byłam wdzięczna temu, że plotki szybko się rozchodzą.
Problemy zaczęły się dopiero przy lunchu. Kiedy weszłam do kafeterii automatycznie spojrzałam na Ich stolik. A Oni… Otwarcie się na mnie gapili. Pięć par topazowych oczu śledziło moje ruchy. Zdenerwowana tym, usiadłam szybko przy pustym stoliku i zamknęłam oczy. Teraz widziałam w głowie gdzie znajdują się umysły poszczególnych osób, znajdujących się w tym pomieszczeniu. Były to dla mnie jasne punkty, pulsujące słabo. Spośród nich wyróżniało się pięć punktów, które pulsowały szybciej i były jaśniejsze. Skupiłam się na nich, posyłając moje wstęgi. Najbezpieczniejszymi, wydały mi się myśli Emmetta.
… to pewnie dlatego, że miała ciężkie przeżycia. Do nikogo się jeszcze nie odezwała, a wszyscy trzymają się już od niej z daleka. Ciekawe kim ona jest…
Uśmiechnęłam się do siebie, bo spodziewałam się czegoś takiego. Ta informacja wystarczyła mi w zupełności i nie podsłuchiwałam już myśli pozostałych. Powoli otworzyłam oczy i poszłam do kolejki, kupić sobie coś do jedzenia. W przeciwieństwie do wampirów moja dieta nie składała się wyłącznie z płynów.
Po przerwie na lunch udałam się do sali od biologii. Po tym jak wszyscy rzucali mi nieprzyjazne spojrzenia byłam rozdrażniona. Rozejrzałam się po sali, ale nie było w niej jeszcze żadnych wampirów. Podeszłam do biurka nauczyciela, który podpisał mój arkusz. Potem wręczył mi podręcznik i bez słowa wskazał pustą ławkę. Ciągle czułam się dziwnie i drażniło mnie to, że nie mogłam nazwać tego uczucia. Podniosłam głowę usłyszawszy, że ktoś się do mnie zbliża. To był On. Mierzył mnie wściekłym wzrokiem, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Zauważyłam, że miał czarne oczy. Powoli usiadł na swoim miejscu odsuwając się ode mnie jak najdalej. Podświadomie także odsunęłam się od niebezpieczeństwa. W efekcie siedzieliśmy przy przeciwległych krańcach ławki, prawie spadaliśmy z krzeseł i mierzyliśmy się wściekłym spojrzeniem. A ja w końcu zrozumiałam to dziwne uczucie, które przyprawiało mnie o drżenie rąk.
Nienawiść.
Nie zdążyłam powstrzymać triumfalnego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy, ponieważ wiedziałam już dlaczego nie mogłam myśleć o Nim inaczej niż z nienawiścią. W odpowiedzi na mój uśmiech wściekł się jeszcze bardziej i byłam pewna, że zaraz się na mnie rzuci.
Przez resztę lekcji zastanawiałam się nad źródłem owego uczucia. Może obwiniałam Go o mój los? Miałam Mu za złe, że zostawił mnie i nie był ze mną, choć mi to obiecał? Bo przecież obiecał być ze mną każdego dnia wieczności. Nienawidziłam Go za to, że złamał swoją obietnicę, i za to, że pamiętałam o tym wszystkim. Bo to On przemienił mnie kiedyś w tego potwora o pamięci absolutnej.
Kiedy lekcja się w końcu skończyła, On wyszedł prędzej niż ktokolwiek inny. Ja powoli poszłam do sekretariatu. WF od zawsze był moją słabą stroną, więc już dawno przekonałam mamę, żebym nie musiała uczęszczać na tą nieszczęsną lekcję. Odpowiednie zaświadczenie od lekarza wystarczyło, żebym nie musiała się kompromitować przed wszystkimi na sali gimnastycznej.
W sekretariacie oddałam pani Cope mój arkusz z podpisami i poprosiłam o zmianę planu lekcji. Musiałam użyć do tego moich zdolności, bo przecież nawet On ze swoim wampirzym urokiem nie dokonałby tego. Niestety okazało się, że jeśli mam nie chodzić z nim na biologię, to będę musiała mieć pozostałe lekcje z Alice. Ale zgodziłam się na to, bo nie wyobrażałam sobie tych godzin spędzonych właśnie z Nim sam na sam, zaledwie w odległości metra. Nie zauważyłam nawet, że minęła godzina, kiedy ustalałam z panią Cope mój nowy plan zajęć. Wtedy do sekretariatu weszła osoba, przed którą uciekałam. Wściekła, że tu jest, posłałam do Niego myśl.
Zmieniłam swój plan lekcji.
A potem szybko wyszłam, po tym jak On uciekł. Nadal roztrzęsiona z powodu tej biologii i feralnego spotkania wsiadłam do auta. Nie była to stara furgonetka Blacków, tylko czarne Audi S4/S4 na które mogłam sobie pozwolić dzięki wygranej w Power Ball. Pojechałam do domu, wściekła na wszystko.

Clarie - 2009-05-03 16:37:30

Jacie... Bella sprawiła sobie takie cacko, że aż nie mogę się nadziwić...! ...Audi...  <wzdycha>

rozdział jak każdy wspaniały;) jak to gdzieś przeczytałam: cud, miód i nutella;>

tylko czemu nienawiść...? no i teraz mnie zastanawia jak zareagował Edziu... bo Bells tak szybko się zmyła...
no, ale liczę na rozwinięcie tej ich "umysłowej konwersacji" w kolejnych częściach:)

Dredzio - 2009-05-03 16:45:16

Taa... Ja mam jakąś słabość do audi. xd" A ten model zaproponowała mi moja beta. ^^

~~Brie~~ - 2009-05-05 16:26:29

świetny rozdział ;)
ale nienawiść do Edzia ;((
troszeczkę smutne acz zaskakujące
przynajmniej cos nowego
cytuję  Clarie

cud, miód i nutella ;)

ania1513 - 2009-05-05 17:19:26

kurcze Bella zachowuje się teraz jak w WA...spuszona głowa...nie zwraca uwagi na zaczepki... tylko nie ma napadów lękowych....xD
pozostałe lekcje z resztą Cullenów? chyba tylko z Alice mogłaby mieć lekcje...pozostali Cullenowie są starsi o rok...
Audi S4/S4?  Nie ma takiego samochodu! xD przynajmniej w Warszawie....wszędzie są A4..a nie ma S4...xD
Bardzo mi się podoba :) Podrawiam i weny życzę.

Clarie - 2009-05-05 17:31:06

ania1513 napisał:

Audi S4/S4?  Nie ma takiego samochodu! xD przynajmniej w Warszawie....wszędzie są A4..a nie ma S4...xD

Aniu chyba jest;P
przynajmniej jak przeszukiwałam zasoby Google, to takie znalazła;P

Dredzio - 2009-05-05 17:54:27

Potwierdzam. W Warszawie nie można spotkaś audi S4/S4. xD
Nie, nooo... Nie poprawiłam tego przed wstawieniem...? Dzięki, Ania :)

Co do tego WA... Nie ośmieliłabym się wprowadzić Dziwnego Przypadkowego Załamania Nerwowego xD
A tak serio to skąd Ci to przyszło do głowy...? Ona wcale nie spuszcza głowy! Po prostu ucieka przed osobą, której nienawidzi! A, i gdzie te zaczepki...? ;]

ania1513 - 2009-05-05 18:04:11

no to chyba nie czytalas własnego dzieła! xD
"Nie zwracałam uwagi na ciekawskie spojrzenia, wszędzie chodziłam ze spuszczoną głową, a kiedy ktoś mnie zaczepił, dawałam mu jasno do zrozumienia, że nie szukam przyjaciół, czy pomocy."

Dredzio - 2009-05-05 18:10:08

Matko, ty zawsze widzisz w moich tekstach, to czego je nie dostrzegam. xDD Jak to się dzieje?

Ale. Porównaj sobie WA i WPN. W WA Bella omija ludzi, bo się ich boi. Przez facetów może dostać Dziwnego Przypadkowego Załamania Nerwowego. A Bella w WPN ma umysł wiekowego wampira! I wyobraź sobie, że masz kilkaset, czy nawet kilka tysięcy lat. Chcesz się zadawać z dzieciaczkami?
xD

Clarie - 2009-05-05 18:14:03

(że się tak wtrącę: ja bym nie chciała) ;D

Dredzio - 2009-05-05 18:21:26

No! :D To już wiadomo, dlaczego ich unikała ;)

Dredzio - 2009-05-06 19:29:57

Witam, witam i zapraszam do czytania kolejnego rozdziału. ;)

Rozdział szósty

Kiedy wróciłam do domu, szybko wbiegłam do swojego pokoju i rzuciłam szkolną torbę na łóżko. Zmieniłam buty, na wygodniejsze i wzięłam plecak oparty o biurko, który przygotowałam już wczoraj, z myślą o weekendowej wycieczce. W środku była apteczka, woda, mapy okolicy i kompas. Zeszłam szybko na dół i zostawiłam karteczkę dla Charliego. Byłam w takim stanie, że mamrotałam coś gniewnie do siebie. Nawet kiedy wsiadłam do mojego ukochanego audi nie uspokoiłam się ani trochę. Prowadziłam agresywniej niż miałam to w zwyczaju, nie zważając na ograniczenia prędkości. Zwykle bardzo uważałam, bo nie miałam ochoty lądować w szpitalu. Dziś, przez to całe spotkanie, nie obchodziły mnie już takie sprawy.
Pojechałam sto jedynką na północ. Przekroczywszy granice miasteczka skręciłam w prawo, w sto dziesiątkę. Jechałam aż do końca drogi, potem zatrzymałam auto i wysiadłam. Gniew kipiał ze mnie, tak, że byłam pewna, że Jasper już zwijałby się z bólu, gdyby był gdzieś w okolicy. Dla niego byłabym teraz pewnie spowita czarnym dymem. Z bólem powróciły wspomnienia tamtych lat.
Zanim dowiedziałam się jak na prawdę działa moc Jazz'a, minęło dużo czasu. Przed tamtą rozmową, sądziłam, że Jasper czuje nastroje ot, tak. Po prostu doświadczając je, a emocje swoich ofiar, kontroluje narzucając swoją wolę. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy to okazało się to nieprawdą! Em dokuczał mi z tego powodu przez parę ładnych lat.
- Bello - tłumaczył mi cierpliwie Jasper. - Kiedy patrzę na kogokolwiek widzę wokół niego coś w rodzaju aury...
- Ty też taką masz?
- Tak, mam - zaśmiał się z mojej dociekliwości. - Cała tajemnica polega na tym, że wiem co oznacza odpowiedni kolor aury. Otoczki, osłony, zasłony, chmurki, dymu, muru czy mgiełki. Różnie to nazywam – powiedział uśmiechając się do siebie. - Ty na przykład masz osłonę pomarańczową w żółte plamki, bo bardzo cię ciekawi moja moc, ale trochę wstydzisz się tego, że mało wiesz o swojej rodzinie.
Pokiwałam głową, zafascynowana, nie mając czasu zawstydzić się jeszcze bardziej.
- Kiedy chcę wpłynąć na innych, po prostu mieszam kolory. Moja mgła wpływa na twoją, zmieniając jej kolor... - zasępił się na chwilę. - No nie do końca.
- Jak to? Czy moja tarcza broni mnie też w pewnym stopniu przed tobą?
- Nie. To ty się bronisz. Zwykle... Można powiedzieć, że aury są jak gazy, z kolei twoja otoczka - gdy się bronisz przede mną - jest jak ciało stałe. Nie mogę się przez nią przebić.
Powróciłam do rzeczywistości. Szłam właśnie leśną ścieżką, trzymając mapę i kompas. Co z tego, że doskonale znałam drogę na polanę, skoro do jej odnalezienia potrzebowałam mojego czułego węchu? Jako człowiek, byłam bezradna w tym lesie bez odpowiedniego wyposażenia. Po mniej, więcej godzinie szybkiego i zdecydowanego marszu dotarłam na polanę. Trawa była zmarznięta, a słońce które oświetlało to miejsce sprawiało, że się błyszczała. Zupełnie jak Felix...
Podczas jednostajnego, marszu uspokoiłam się i przemyślałam kilka spraw. Po pierwsze nie powinnam chyba tak ostro reagować na Niego... To znaczy Cullena. Czy raczej Masena. Uśmiechnęłam się do siebie krzywo, wymawiając w myślach jego prawdziwe nazwisko. Przecież to w końcu niekoniecznie jego wina. Postanowiłam, że od tej pory będę po prostu unikać Masena. A co do reszty... Myślę, że na razie nie będę nic robić. Bo nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie z dawną rodziną. Przez lata nauczyłam się jak żyć bez nich i teraz było mi trudno wyobrazić sobie z nimi nowe życie. Wiedziałam też, że „Tydzień z wampirem” nie odbędzie się przez najbliższe kilka lat. Już zaczynałam trochę tęsknić za Felixem, chociaż przygotowałam się na rozłąkę z moim przyjacielem. Podczas ostatniego spotkania, powiedziałam jak wyglądają sprawy. Volturi nie mogli mnie już odwiedzać. Ich decyzja o przyjeździe do Forks od razu dotarłaby do Alice, a ja nie chciałam niepotrzebnie denerwować Cullenów. Musiałam też postanowić coś w kwestii moich wspólnych zajęć z Alice. Najchętniej trzymałabym się od tego wszystkiego z daleka, tak jak dawniej. Chciałabym znów móc udawać, że oni nie istnieją, ale po dzisiejszym spotkaniu nie byłam w stanie dłużej siebie oszukiwać. Moja rodzina tu była. Nawet jeśli tego nie chciałam i nie tęskniłam za nimi.
Cały czas stałam na brzegu polanki, po prostu ją podziwiając. Zamknęłam oczy, próbując się zrelaksować. W końcu po to tu przyszłam. Uspokoić myśli i rozluźnić się. Bezwiednie sprawdziłam, czy w okolicy ktoś się znajduje. Mój umysł był pustą, ciemną przestrzenią. Gdyby ktoś znajdował się dostatecznie blisko, mogłabym zobaczyć świecący się punkt, symbolizujący jego myśli. I wtedy to zobaczyłam. Ktoś zbliżał się do mnie, a ja doskonale go znałam. Skupiłam się na poruszającej się plamce. Był to...
Carlisle.
Carlisle?
Otworzyłam oczy i natychmiast się odwróciłam, z zamiarem odejścia stąd jak najdalej. Chciałam już wrócić do domu.
- Wszystko w porządku? – zawołał Charlie z salonu.
- Tak, tato! – odkrzyknęłam.
Chociaż nie mieszkałam z nim na stałe – przynajmniej do tego roku, a odwiedzałam go tylko latem, to i tak Charlie znał mnie bardzo dobrze. Zawsze wiedział kiedy miałam gorszy humor i nigdy nie martwił się, kiedy długo nie wracałam. Wiedział, że umiałam o siebie dbać. On też umiał o siebie zadbać. Kilka lat temu przeszkoliłam go w kwestii gotowania. Teraz obiady nie były uzależnione ode mnie. W tym tygodniu to on gotował.
Wygłodniała powlokłam się do kuchni, porywając czekającą na mnie porcję spaghetti. Może posiłek nie był wyśmienity, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie jak bardzo zgłodniałam. No cóż – głód najlepszą przyprawą – jak to mówią. Szybko uwinęłam się z jedzeniem i poszłam do salonu, posiedzieć trochę z Charliem. Lubił oglądać ze mną mecze, bo zawsze znałam wynik i mogłam z nim dyskutować o przebiegu meczu jak nikt inny. Oczywiście pod warunkiem, że miałam dobry humor.
- Co się stało Bells? – zapytał zatroskany, bo nie zaczęłam narzekać na to co się dzieje ze sporem.
- Spotkałam kogoś, kogo nienawidzę. Choć nie powinnam. Widziałam kogoś, za kim tęsknię, ale tego nie chcę. Prawie widziałam się z osobą, której nie mogłabym spojrzeć w oczy. Co ja mam teraz robić...? – ostatnie słowa wypowiedziałam szeptem.
- Nienawidzisz, choć nie powinnaś? – zapytał sam siebie. Nie dziwił się nawet tym co powiedziałam. Zawsze tak rozmawialiśmy. Ja mówiłam mu o wszystkim, o czym mógł wiedzieć, a Charlie miał dla mnie zawsze cenną radę. Bo cóż mi z tego, że w moim umyśle byłam starsza nawet od Ara, Marka i Kajusza, skoro przez to, często umykały mi najprostsze rozwiązania?
- Pewnie on już to zauważył – kontynuował Charlie. Dlaczego on zawsze się domyślał o czym mówiłam? – Zaczekaj aż to on wykona pierwszy ruch. Tak będzie najlepiej. Co do tej osoby... Może zostaw sytuację tak jak jest...? Rozwiązanie z czasem przyjdzie samo. A jeśli chodzi o ostatnią osobę, to myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. I to jak najszybciej. Później będzie ci tylko trudniej.
Pokręciłam głową, sądząc, że to wszystko jest zbyt proste. Nie chciałam tego rozwiązywać w ten sposób. Nie chciałam robić nic, a jednocześnie miałam ochotę pojechać teraz do Cullenów i opowiedzieć im o sobie, chciałam przytulić się do Esme, i przeprosić ją za to, że tak długo mnie nie było, a jednocześnie czułam, że powinnam stąd natychmiast wyjechać. Byłam pełna sprzeczności.
Tym razem pokiwałam głową w zamyśleniu i poszłam do siebie. Jutro czekał mnie ciężki dzień.

Rano znów było szaro za oknem. Mżyło, a ja jęknęłam w duchu naciągając kaptur na głowę. Dziś zaczynał się mój pierwszy dzień z nowym planem lekcji. Pierwszy dzień, spędzony w większości z Alice. Pierwszą lekcją była biologia. W klasie na szczęście były jeszcze wolne miejsca, więc nie musiałam dzielić ławki z wampirem. Niestety nie mogłam cieszyć się tym komfortem na wszystkich lekcjach. Razem z Alice musiałam siedzieć na WOSie, angielskim i hiszpańskim. Kiedy po raz pierwszy usiadłam z nią w jednej ławce, bardzo się zdziwiłam widząc jej oczy. Miodowe. A przecież jeszcze wczoraj wszyscy Cullenowie mieli oczy koloru topazu, co oznaczało, że Alice polowała. Ale czy tylko ona?
Wampirzyca zamarła na kilka sekund, ale gdybym nie wiedziała co to oznacza, po prostu zignorowałabym ją. Ale ja dobre wiedziałam co się dzieje. Al, miała wizję. Szybko sięgnęłam ku jej umysłowi. Z wizji dowiedziałam się, że będę się na nich gapić w czasie lunchu. I na Masena, kiedy będą z Alice grali w siatkówkę na WFie. Zdziwiłam się, widząc, że Masen jest dziś w szkole, ale z drugiej strony nie widziałam powodów, dla których miałby wyjeżdżać na tydzień na Alaskę. Nie miałam pojęcia dlaczego miałabym zwrócić na nich uwagę. Choć pomysł obserwowania ich w trakcie gry wydawał mi się interesujący. Próbowałam sobie wyobrazić nadludzko silne istoty, serwujące piłkę tak, żeby nie zniszczyć, ani jej, ani sali gimnastycznej. Uśmiechnęłam się do siebie w i nie myślałam już o żadnych wampirach aż do lunchu.
Weszłam do stołówki, kompletnie ignorując wszystkich, tak, jak to miałam w zwyczaju. Kupiłam sobie lunch i usiadłam przy stole, przy którym siedziałam wczoraj. I wtedy zaczęłam się po prostu na nich gapić. Nie dość, że każde z Cullenów miało tęczówki jaśniejsze niż wczoraj, to na dodatek jedli. Wampiry jadły obrzydliwe szkolne jedzenie. Jakby to robili zawsze. Z trudem powstrzymałam się od głośnego śmiechu. Byłam pewna, że na mojej twarzy widnieje głupkowaty uśmiech, ale nie oddawał on tego co czułam. W wewnątrz szaleńczo chichotałam, praktycznie tarzając się po podłodze. Wtedy usłyszałam jakiś głuchy dźwięk, jakby ktoś upuścił kamień na stół. Rozejrzałam się po sali, ale nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi. W końcu odważyłam się spojrzeć w kierunku Cullenów. Ten widok zmroził mnie i nie byłam w stanie się poruszyć, zaszokowana tym, co widziałam. Jasper leżał na stoliku, a Alice pochylała się nad nim wystraszona. W końcu zdałam sobie sprawę z tego, że to przeze mnie, Jazz zasłabł. Znów. Kiedyś często doprowadzałam go do takiego stanu, bo zawsze wszystko silnie odczuwałam, przytłaczając go tym. To dlatego „słabł” i musiałam nauczyć się kontrolować moje emocje. W tym życiu nigdy tego nie robiłam i pewnie dlatego o tym zapomniałam. Zazgrzytałam zębami sfrustrowana i pozwoliłam, żeby zawładnęła mną adrenalina, chcąc, żeby to ożywiło Jaspera. Po chwili moich niemych wysiłków poruszył się, i w końcu usiadł z niewyraźną miną. Spuściłam oczy i czym prędzej wyszłam ze stołówki.
WF był jak zwykle nudny. Masen i Alice zachowywali się nawet w miarę normalnie, jakby wiedzieli, że poddaję analizie każdy ich ruch. Poniekąd pewnie wiedzieli, dzięki wizji Al.
Podobnie wyglądał cały mój tydzień. Z tym, że Cullenowie nie jedli już w czasie lunchu i obyło się bez incydentów z Jasperem. Coraz częściej pozwalałam sobie na krótką rozmowę z Alice i chyba powoli stawałyśmy się koleżankami.
Ale piątek był inny. W drodze na stołówkę zagadnęła mnie Al.
- Bello, zauważyłam, że siadasz sama – zaczęła.
O nie. Już wiedziałam do czego zmierzała.
- Więc może usiadłabyś dzisiaj z nami?
Uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Um... Wiesz, nie chciałabym wam przeszkadzać. I pewnie czułabym się niekomfortowo w tak dużym gronie.
Alice pokiwała głową ze zrozumieniem, a potem uśmiechnęła się triumfalnie.
O nie, po raz drugi.
- To dziś przysiądę się do ciebie – powiedziała nadal się uśmiechając.
Westchnęłam w duchu, ale zgodziłam się na to. Ten lunch spędziłam dla odmiany rozmawiając i śmiejąc się. Było miło. Jak nigdy, byłam dziś w lepszym humorze. I to nie tylko dla tego, że w weekend wybierałam się do Jacoba, ale po prostu przyzwyczaiłam się do myśli, że będę żyć w pobliżu wampirów.

Clarie - 2009-05-06 20:07:19

pomarańczową w żółte plamki ;P
nie wiem czemu ale wtedy moja wyobraźnia podsunęła mi wizje takiej wielkiej pomarańczowej ropuchy;D

rozdział jak każdy świetny...
tylko szkoda że nie pogadała z Carlisem

Alice-Agnes - 2009-05-06 20:10:48

Super! Boskie! Genialne!
Ale mam jedno pytanko , no może 2 :D
Jak wyglądała rozmowa z Clarisem ?
Jakim sposobem tylko Balla pamięta wszystko ze swojich poprzednich żyć, a reszta wampirków nie?

Clarie - 2009-05-06 20:12:56

Alice chyba nie czytasz ze zrozumieniem;p
było w poprzednim rozdziale, że nikt tego nie wie, wiec Aro i reszta Volturii próbują rozwiązać te zagadkę;]

edit:
Alice nie pomyślałam, że mogłabym Cię urazić tym co powiedziałam...
to nie miało tak zabrzmieć, jeśli tak to odebrałaś to Sory:)

Dredzio - 2009-05-07 14:59:24

Dzięki Clarie. :)
Alice, w prologu to jest wytłumaczone... Pisałam na samiuśkim początku, ż to trudna historia jest... xd"

Co do rozmowy z Carlisle'm. Ona przecież nie mogłaby spojrzeć mu w twarz, po tym jak potraktowała jego syna... No i nie chciała się spotykać z żadnm z Cullenów. Ona ich nie lubi!
I aury. Ja to sobie wyobrażam jako oświatę otaczającą ludzi.

Alice-Agnes - 2009-05-08 21:52:06

Clarie -luzik ;D Sorrki za zagapienie ;D.
Dredzio - kiedy nowości ;D ? Masz weekend :P

Dredzio - 2009-05-08 22:15:29

W weekend niestety muszę się uczyć... ==" Odpada. Sorki...

Dredzio - 2009-05-14 15:13:54

Zabrali mi komputer, potem go oddali, ale odłączyli Internet. Wczoraj w moje ręce dostał się komputer i był nawet Internet - przez całe dwie minuty... ==" Dziś w końcu odzyskałam dostęp do Internetu! Hurra! Hurra! xdd"
Ale koniec żali, czas na część właściwą. xD


Po dłuższej przerwie wracam z nowym, dłuższym rozdziałem. Chciałabym zadedykować go Ani. Za kolana Felixa, które umiesz dostrzec nawet tam, gdzie ja ich nie widzę i za Twoją miłość do Jacoba. Wiem jak bardzo go lubisz, dlatego Bella spędziła sobotę właśnie z nim.

Rozdział siódmy

Zgodnie z wizją Alice, stałyśmy się przyjaciółkami. W ciągu tego tygodnia zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą coraz częściej. Zaczęło się od rzucania jakichś lakonicznych uwag dotyczących lekcji, potem pytałyśmy się jak nam minął poprzedni dzień, aż w końcu rozmawiałyśmy jak stare, dobre przyjaciółki. Bo przecież w końcu nimi byłyśmy... Dziś rzecz jasna Alice się do mnie przysiadła, ale nie to było najgorsze. Po WFie Masen odprowadził nas pod salę, w której miałyśmy następną lekcję. Idąc obok niego, czułam się bardzo źle i irytowały mnie sensacje w okolicy klatki piersiowej. Odczuwałam dziwny ból. Na początku myślałam, że zemdleję. Ale kiedy weszłam do umysłu Alice i skorzystałam z jej słuchu okazało się, że z moim sercem wszystko w porządku. Może tylko biło trochę za wolno...? Przez to, do końca dnia nie byłam sobą. Charlie to zauważył i pokiwał tylko do siebie głową. Nie próbował mnie pocieszyć, bo wiedział, że już jutro zrobi to Jacob. Tu, w Forks, Jake był moim lekarstwem na wszystko.

- Ziemia do Belli! Ziemia do Belli! – dobiegł mnie stłumiony głos przyjaciela.
Byliśmy w ciepłym salonie Blacków, na dworze wiał silny, zimny wiatr. Od jakiegoś czasu po prostu gadaliśmy siedząc na kanapie. Wcześniej chcieliśmy wybrać się na plażę, ale było na to za zimno.
- Banda kosmicznych krwiopijców na trzeciej! – kontynuował, przysłaniając sobie usta ręką i w ten sposób udając, że jego głos wydobywa się z radia.
W odpowiedzi przybrałam skupiony wyraz twarzy, udając, że steruję wyimaginowanym pojazdem, a po kilku chwilach oświadczyłam triumfalnie:
- Sytuacja opanowana! Wredne pijawki unicestwione.
Zaśmialiśmy się oboje, ale wyraźnie bez humoru. Bardzo często żartowaliśmy w ten sposób. Jake westchnął.
- Tęsknisz za Phoenix, prawda? – zapytał zmartwiony.
Również westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
- Bardzo – nie było sensu kłamać. Tęskniłam za słońcem, które w moim dawnym, wampirzym życiu widywałam bardzo rzadko. Teraz mogłam siedzieć na słońcu bardzo długo, i ceniłam to sobie, ale w Forks go nie było. Brakowało mi moich wampirów z Volterry i ciągłego przeziębienia, spowodowanego przesiadywaniem na kolanach u Felixa. Chciałam, żeby moje życie było znów proste i nieskomplikowane. Nie mogłam już wytrzymać tego, że muszę się ukrywać przed Cullenami. Chciałam...
- Chodź tu, Bello – powiedział Jake wyciągając ramiona. Przytuliłam się do niego wzdychając ciężko. – Co tym razem? – zapytał mnie cicho.
- Słońce - mruknęłam w odpowiedzi.
- A kto mówił, że jestem jego prywatnym słońcem...?
- No dobra – powiedziałam, uśmiechając się lekko. – Jest taki jeden... chłopak.
A może powinnam postawić sprawę jasno i od razu powiedzieć „wampir”...?
Czułam, że Jacob pokręcił głową.
- No to w czym problem? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć irytację i zdziwienie. Przecież zwykle nie wspominam mu o takich błahostkach.
- Kiedy ja go nie mogę znieść... – jęknęłam, odsuwając się od przyjaciela i patrząc mu w oczy.
Jacob przewrócił oczami, chichocząc.
- Bello, nie poznaję cię. Gadasz jak jakaś nastolatka z problemami miłosnymi.
- Problemy miłosne – prychnęłam. – I kto tu teraz gada jak nastolatek?
- Chodzi mi o to, że zawsze nie mogłem za tobą nadążyć... Zawsze prawiłaś mi długie kazania, nie umywające się do tych, które słyszałem od Billego. Zawsze wiedziałaś co zrobić, nawet w sytuacjach wprost beznadziejnych, a teraz...
- Rozumiem o co ci chodzi – przerwałam mu. – Masz rację. Z roku na rok dziecinnieję.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Jake przez przypadek uświadomił mi co tak naprawdę się ze mną działo. Ale nie chciałam, żeby tak było. Odrzuciłam tą myśl od siebie.

W poniedziałek w szkole było... dziwnie. Za każdym razem, kiedy widziałam Masena czułam irracjonalne zdenerwowanie. Ale po rozmowie z Jacobem postanowiłam nie przejmować się tym. Przyłapałam się na tym, że coraz częściej myślałam o Masenie. Nie zwykłam zwracać się do ludzi po nazwisku, ale skoro było mi trudno wymówić jego imię nawet w myślach, postanowiłam nadać mu jakieś przezwisko. Długo zastanawiałam się nad tym, z czym mam je skojarzyć. Aż nagle mnie olśniło. Masen dostał swoje imię po ojcu, więc był Ed... Juniorem. E. J., nawet nie było to przezwisko. Uśmiechnęłam się do siebie, zastanawiając się, jak Masen na to zareaguje.
Dziś, E. J. odprowadził mnie i Alice nie tylko po lekcji WFu, ale też towarzyszył nam przed tą lekcją, w drodze na salę gimnastyczną. Właśnie wtedy to się stało. Alice miała dziwny, odległy wyraz twarzy. Zwykle nie była taka zamyślona, więc zaniepokojona weszłam do jej umysłu.
Dobrze, że chociaż wszyscy zostaniemy przyjaciółmi... Edward nie zniósłby tego, gdyby Bella go odrzuciła. Przynajmniej nie będzie tak cierpiał. Tak bardzo ją kocha...
Zaszokowana cofnęłam nitki i z wrażenia aż zamarłam w miejscu...
E. J.,
mnie...
Nie!
- Bello, czy wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona Alice.
- Ee... Tak. Wydaje mi się, że zostawiłam podręcznik w klasie.
Odwróciłam się szybko w kierunku, z którego właśnie przyszłyśmy, udając, że mam zamiar wrócić się do klasy.
- Och, jestem pewna, że go zabrałaś.
Spojrzałam na nią z trochę nieobecnym wyrazem na twarzy.
- Jesteś pewna? – zapytałam mając na myśli zupełnie coś innego.
- Tak, możesz przecież sprawdzić, czy jest w torbie.
Jego uczucia miałyby być w mojej torbie, dlaczego...? Byłam tak zaszokowana tym co usłyszałam, że nie myślałam i zachowywałam się racjonalnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Alice mówiła cały czas o książce... Powoli otworzyłam torbę i znalazłam podręcznik, o którym była mowa.
- No tak. Zapomniałam – mruknęłam do siebie, idąc jak zwykle obok Alice. Ja po jej prawej stronie, a E. J. po jej lewej.
Przez całą lekcję wpatrywałam się tępo w moje dłonie. Dlaczego musiałam dowiedzieć się o tym właśnie teraz...? Kiedy już powoli zaczynałam akceptować to, że E. J. tu jest...? Że ja tu jestem. Właśnie teraz, kiedy zaczynałam się z nim zaprzyjaźniać...? A gdyby to po prostu zignorować...? Udawać, że nic się nie stało, i zaakceptować go jako przyjaciela? Zwykłego, takiego jak Alice. Wtedy pewnie zaprzyjaźnię się z resztą Cullenów. Mogłabym...
Stop!
Jeśli o czymś zdecyduję, Al dowie się o wszystkim. Bo gdybym zdecydowała się powiedzieć, im, że wiem... Nie. Tego nigdy nie zrobię. Nie będzie wiedziała o tym Alice, ani nikt inny.

Do końca tygodnia E. J. Kręcił się przy nas coraz częściej, w środę usiadł nawet z nami w czasie lunchu. Zachowywałam się przy nim coraz swobodniej, i nie myślałam o tym, o czym dowiedziałam się w poniedziałek. Po wspólnie spędzonym tygodniu, zachowywaliśmy się już niemal jak przyjaciele.
- Bello, może wpadniesz do nas w sobotę? – zaproponowała Alice.
Był piątek, właśnie skończyliśmy lekcje i w trójkę szliśmy w stronę parkingu. Przebiegły uśmieszek widniejący na twarzy Al dał mi do myślenia, więc chciałam się dowiedzieć co dla mnie zaplanowała. Ale jak na złość nie myślała właśnie o tym, tylko przypomniała sobie wizję, w której zadowolona wychodzę z ich domu, mówiąc jak dobrze się bawiłam.
Więc westchnęłam tylko cicho i zgodziłam się, a uradowana Alice uściskała mnie uśmiechając się szeroko.
Wróciłam do domu i zabrałam się za przygotowywanie posiłku. Dziś miałam ochotę na kurczaka. Kiedy Charlie wrócił do domu, zauważyłam, że ucieszył się z wybranej przeze mnie potrawy. Po posiłku, powiedziałam mu, że jutro wybieram się do koleżanki. Charlie słysząc to uniósł brwi. Była to jak najbardziej właściwa reakcja. Nigdy w życiu nie miałam przyjaciół, koleżanek, kolegów czy nawet znajomych. Nigdy nie odzywałam się do nikogo poza rodziną i nauczycielami.
- Koleżanki? – upewnił się.
Przytaknęłam nieśmiało.
- Niech zgadnę... Czy to nie jedno z dzieci doktora Cullena?
Słysząc to, uśmiechnęłam się. Czy to naprawdę było aż tak oczywiste? Było. W końcu dziwacy trzymają się razem.
- Skoro tak, to życzę miłej zabawy – powiedział Charlie i zabrał się za zmywanie. Układ w kuchni był taki: ja gotuję, on zmywa; on gotuje, ja zmywam.
Poszłam do swojego pokoju i w ubraniu położyłam się na łóżku.
Nie wiedziałam, czy mogłam tak po prostu się z nimi zaprzyjaźnić. Z jakiegoś dziwnego powodu nie wyobrażałam sobie takiego życia. Nie wyobrażałam też sobie życia bez nich. Wszystko stawało się coraz bardziej skomplikowane, a ja nie miałam pojęcia, co robić. Pozwolić, żeby wszystko ułożyło się samo? Czy to było rozwiązanie...? Wiedziałam, że gdybym im powiedziała, musiałabym opowiedzieć im o wszystkim. Także o Volturi. A dla Cullenów przyjaciel ich wroga, również byłby wrogiem. Jednak jeśli im nie powiem, zawsze będziemy mieli przed sobą tajemnice. Z westchnieniem poszłam do łazienki, przygotować się do snu. W łóżku przemyślałam to wszystko jeszcze raz, ale nie doszłam do nowych wniosków. Irytowało mnie to, że pomimo mojego wieku wcale nie byłam mądrzejsza. Przemądrzała, to słowo pasuje. Ale nie umiałam poradzić sobie ze zwykłymi problemami nastolatki.
Kocha, czy nie kocha...?
Ale ja nie chciałam żeby mnie kochał.

Zasnęłam gdzieś koło trzeciej, czyli tak jak zwykle. Obudziwszy się, z jękiem przypomniałam sobie, że dziś miałam odwiedzić złotookich. Wiedziałam, że Cullenowie nie mają wobec mnie złych zamiarów, ale nie byłam pewna co do Rosalie, przecież teraz to ja byłam w centrum zainteresowania, a nie ona. To sprawiało, że Rose z pewnością nie będzie moją najlepszą przyjaciółką. Zastanawiałam się nad wymówieniem z wizyty, ale miałam tą świadomość, że prędzej, czy później i tak będę musiała odwiedzić tutejsze wampiry. Z westchnieniem wyszłam z domu, pocieszając się myślą, że nie będzie tak źle. W końcu tak wynikało z wizji Alice.
Jechałam szybko, bo nie musiałam zwalniać, żeby odnaleźć ścieżkę prowadzącą do domu Cullenów. Dojechawszy na miejsce wysiadłam z auta rzucając gniewne spojrzenie na posiadłość tutejszych wampirów. Zastanawiałam się na początku, czy nie mogłabym iść trochę wolniej, żeby odciągać chwilę spotkania jak najdłużej. W końcu stwierdziłam, że nie będę się wygłupiać przed wszystko słyszącymi gospodarzami i zdecydowanym krokiem wkroczyłam na werandę. Stanąwszy przed drzwiami energicznie zapukałam. Od razu otworzyła mi uśmiechnięta Alice.
- Bella! – wykrzyknęła, jakby spodziewała się kogoś innego.
Z uśmiechem wywróciłam oczami, podążając do salonu za Al.
- Może coś do picia? – zaproponowała, kierując się do kuchni.
- Nie, dziękuję.
Byłam pewna, że gdybym się na coś zdecydowała, Alice także wzięłaby coś do picia. A nie chciało mi się powstrzymywać śmiechu na widok pijącego wampira. Moja przyjaciółka zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. Widocznie usłyszała, że zatrzymałam się i pewnie zastanawiała się dlaczego. Stałam pośrodku salonu, tęsknie wpatrując się w pianino. Kochałam na nim grać.
- Grasz? – zapytała z uśmiechem.
Wzruszyłam ramionami odwracając się w jej kierunku.
- Trochę – przyznałam. Chwalenie się nie było w moim stylu.
- To może… - zapytała z nadzieją w głosie, ale przerwałam jej kręcąc głową.
- Innym razem.
- No dobrze… -westchnęła Alice. – Chodźmy do mojego pokoju – zaproponowała z uśmiechem.
Przytaknęłam i poszłam za nią na górę.
Przez kilka godzin po prostu gadałyśmy, a Alcie przy okazji pochwaliła się swoją garderobą. W końcu wszedł Jasper, bo był to w końcu pokój jego i Alice.
- Zamierzacie tak gadać o głupotach cały dzień? – zapytał unosząc brew.
- Ubrania to wcale nie głupoty – zaperzyła się Al. – Czyżbyś miał lepszy pomysł na dobrą zabawę?
Jazz z uśmiechem podszedł do komody i wyciągnął pudełko szachów. Mojej uwadze nie uszło to, że trzymał się przy tym z dala ode mnie.
- Co powiecie na małą partię szachów?
- Jestem za – powiedziałam schodząc z łóżka, na którym do tej pory siedziałam. W szachy zawsze graliśmy na podłodze.
- Mogę pierwsza zagrać z Jasperem? – zapytałam Alice, bo już nie mogłam się tego doczekać. Od dawna nie miałam okazji wysilić mózgu. No i chciałam też sprawdzić się w grze z Cullenami. Z niewiadomych powodów Volturi zawsze dawali mi fory.
Oba wampiry przytaknęły i zabraliśmy się do ustawiania bierek na planszy. Z pewnym siebie uśmiechem mój przeciwnik odwrócił planszę tak, że to ja byłam białymi. Cały czas maskowałam przed nim moje uczucia, oprócz jednego – spokoju. Dla Jazz’a, wyglądałam jak spowita białym dymem.
Gra była niezwykle wyrównana, a ja nie uciekałam się do oszustwa. Dlatego oboje musieliśmy przemyśleć każdy nasz ruch, jednak po półtorej godziny to ja triumfalnie mogłam oświadczyć:
- Szach i mat.
Jasper westchnął cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Gdzieś ty się nauczyła tak grać? – zapytał nadal będąc pod wrażeniem moich umiejętności.
Wzruszyłam ramionami, bo nie miałam zamiaru mówić mu, że to efekt wielu nocy spędzonych z zaprzyjaźnionymi wampirami.
- Może miałabyś ochotę na jeszcze jedną partię – zapytał Jasper z nadzieją.
- Przykro mi – odpowiedziałam. – Ale tak właściwie to powinnam już się zbierać.
- To może wpadniesz jutro? – zapytała Alice.
- Zobaczymy – powiedziałam wstając.
Al również wstała i odprowadziła mnie na dół. Okazało się, że w salonie są E. J. i Emmett, oglądali rzecz jasna sport. Idąc do wyjścia zauważyłam, że to rozgrywki koszykówki.
- Alice, jaki będzie wynik? – zapytał Em.
Zapytana wampirzyca prychnęła tylko.
- Przecież wiesz, że nie mam pojęcia.
- A jak przewidujesz?
- Nie przewiduję – odburknęła, na co E. J. uśmiechną się krzywo do siebie.
- Sto trzydzieści do stu jeden – powiedziałam niespodziewanie.
No pięknie. Znowu wyszło na to, że się wymądrzam.
- Skąd wiesz? – zainteresował się E. J.
- Przewiduję – odpowiedziałam wywracając oczami.
E. J. i Emmett wzruszyli tylko ramionami, znów wracając do meczu.
Zrobiłam na złość Alice i nie pożegnałam się z nią, tak jak to przewidziała. Uśmiechając się do siebie, wróciłam do domu.
Charlie powitał mnie, od razu zadając masę pytań dotyczących tego, jak mi miną dzień. Opowiedziałam mu o wszystkim i zabrałam się za przygotowanie obiadu.
Spotkanie ze złotookimi okazało się nie takie złe, jak na początku przewidywałam, bo na szczęście Rosalie się nie pokazała, tak więc obyło się bez rozlania krwi.

W niedzielę postanowiłam trochę poczytać i nie chciało mi się znów jechać do Cullenów, więc prawie cały dzień spędziłam w pokoju. Następne tygodnie wyglądały podobnie, o ile nie tak samo. Na stołówce nie siadaliśmy już w trójkę, a w szóstkę. Rose ograniczała się, do rzucania mi niechętnych spojrzeń więc czułam się w miarę swobodnie w ich towarzystwie. Weekendy spędzaliśmy zazwyczaj razem, chyba, że była wyjątkowo ładna pogoda, a Cullenowie unikali wtedy słońca i ludzi. Zdążyłam się z nimi zżyć i zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy by nie uchylić rąbka tajemnicy.
Była kolejna pochmurna niedziela i zapowiadało się na to, że będzie padać cały dzień. Wychodziłam właśnie z domu, kiedy odezwała się moja komórka. Dzwoniła Alice, przepraszając mnie, odwołała wizytę, a ja nie miałam pojęcia dlaczego tak się stało. Przecież dziś miała być okropna pogoda. Czyżby Cullenowie musieli się już wybrać na polowanie? Z westchnieniem zdjęłam kurtkę i buty. Poszłam do salonu, bo nie miałam pojęcia co ze sobą począć. Jednak nie byłam w nastroju na oglądanie telewizji z Charliem i poszłam do swojego pokoju. Tam zamartwiałam się aż do wieczoru. Wtedy właśnie to usłyszałam.
Ciche pukanie w szybę. Na początku pomyślałam, że to drzewo, które było za oknem. Ale szybko zdałam sobie sprawę z tego, że to nie możliwe. Drzewo było przecież za daleko. Czym prędzej wyszłam z pokoju, bo nie miałam ochoty przekonać się, co pukało w moje okno.
Po kilku głupich filmach, długiej rozmowie z Charliem i kolacji w końcu byłam zmuszona do wejścia do pokoju. Nie wiedziałam dlaczego tak się tym denerwowałam, przecież jedyne wampiry w okolicy nie miały powody, żeby składać mi wizytę. Przyjaciele z Volterry uprzedziliby mnie, a Jake jeszcze przed przemianą nie miał w zwyczaju zakradać się do mnie przez okno. Uspokoiwszy się trochę weszłam do pokoju.
Jaka ja byłam naiwna – miałam ochotę krzyknąć. Ale było na to już za późno.
W moim pokoju był gość. Czekał na mnie.
Cicho zamknęłam za sobą drzwi i podniosłam wzrok na mojego uśmiechającego się gościa.
- Witaj Jamesie – szepnęłam, a za oknem rozbłysł piorun, oświetlając go lepiej.
Wampir przyglądał mi się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Byłam pewna, że zastanawiał się skąd znam jego imię. Powoli wstał z biurka, na którym siedział i podszedł do mnie. Nadal stałam tuż przy drzwiach.
- Czy wiesz kim jestem? – zapytał.
Przytaknęłam głową, bo gardło miałam ściśnięte ze strachu.
- Czyli wiesz także po co tu jestem – szepnął uśmiechając się w przerażający sposób.
- Nie! – udało mi się wykrztusić. Odchrząknęłam i spróbowałam znowu. – Nie możesz tego zrobić! Cullenowie będą cię chcieli za to zabić! Volturi są moimi przyjaciółmi, zabiją cię za to! – szeptałam gorączkowo, mając nadzieję, że te informacje go zniechęcą, że nie zabije mnie. Jednak wampir zaśmiał się tylko.
- Widzę, że sporo o nas wiesz. To będzie bardzo ciekawe uciekać przed Volturi – szepnął mi do ucha, bo nie wierzył mi.
Chciałam mu pokazać moje wspomnienia. Udowodnić Jamesowi, że nie kłamię, a zabijanie mnie, to nienajlepszy pomysł.
Ale nie zdążyłam.
Znów umarłam, a na dodatek tak jak wcześniej. Zabita przez wampira, choć mogłam tego uniknąć. Zginęłam przez swoją ignorancję, bo wiedziałam, kiedy James, Victoria i Laurent przybędą. Mogłam tego uniknąć.

~~Brie~~ - 2009-05-14 16:54:30

świetne ;)
spotkania ze złlotookimi;)
też świetne
tylko za szybko skończyła to zycie ;)***
mam nadzieję że to nie koniec

Dredzio - 2009-05-14 17:41:05

Mogę zdradzić, że następne życie będzie dłuższe. ^^ I to absolutnie nie koniec. ;) Mam zaplanowane jeszcze... No nie wiem. Kilkanaście rozdziałów na pewno. :D

Clarie - 2009-05-14 18:11:13

o ja...
i znowu nie żyje... to się robi jak moda na sukces... (nie no żartuje...;p)

widzę, że zebrało Ci się na pisanie tak jak mi bo dzisiaj albo jutro tez opublikuje kolejny rozdział;]

i podoba mi się E.J bo Masen brzmiało tak jakoś dziwnie, więc teraz na Edzia będę mówić E.J
a zastanawia mi czy zgadła ten wynik meczu czy nie...;P

z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały:)

Alice-Agnes - 2009-05-14 19:04:48

Hmm...
powiem tak, jest super, jak zwykle, piękna dedykacja ^^.
Troszkę za szybko umarła, znowu będzie wszystko od nowa, a ja za tym nie przepadam,jak coś się powtarza, chyba że zaczniesz od Belli, 17'sto latki :).
Pisz dalej, masz ogromny talent!

Dredzio - 2009-05-15 12:02:35

Nie, no nie doceniacie mnie... (xD")
Oczywiście, że nie będę znów opisywać tego co tam się u niej działo w dziecinstwie - przecież to już było, ne? ;) Zacznę od razu od ważnych wydarzeń. :D

Clarie, Bella znała ten wynik meczu. ;D Skoro pamięta wszystko z poprzedniego życia... To taki wynik meczu też. ^^

ania1513 - 2009-05-16 11:12:20

Ah. Czuję się zaszczycona  a z tymi kolanami to przypadek xD
Rozdział według mnie chyba najlepszy...jak dotąd...podoba mi się że Bella i Jacob są tylko przyjaciółmi i nie dzieję się między nimi nic więcej. Niewiem czy chcesz nas wprowadzić w błąd czy naprawdę Bella będzie z Felixem.....ale mam nadzieję że tak się nie stanie.
I znowu umarła...miałam nadzieję że jeszcze troche to potrwa...i teraz znów będzie musiała się kumplować z Volturi...czy może zmieni taktykę? 
najlepszy moment:
"- Witaj Jamesie – szepnęłam, a za oknem rozbłysł piorun, oświetlając go lepiej. "
scena jak z horroru... :)
Pisz następny rozdział bo nie mogę się doczekać co będzie dalej. I oczywiście WENY życzę.

Alice-Agnes - 2009-05-18 15:33:02

Dredzio napisał:

- Witaj Jamesie – szepnęłam, a za oknem rozbłysł piorun, oświetlając go lepiej.

Ania cytując Cie mi dała to zdanie na tależyk. Ja je ładnie rozerałam i Dredzio taka mała wskazówka - Lepiej go oświetlając, nie oświetlając go lepiej.
Chyba tak będzie lepiej.
Pisze jeszcze raz GENIALNE, i czekam na c.d.

Alice-Agnes - 2009-05-21 14:23:26

DREEEDZIO! Nie każ nam czekać ;* !

Dredzio - 2009-05-21 20:24:38

Heh, fajnie, że tak czekasz na WPN. :)
Ale nie było mnie. xD Wybyłam do Zakopanego na zieloną szkołę. ^^ Właśnie wróciłam i muszę niestety przekazać raczej złą wiadomość - rozdział raczej w przyszłym tygodniu. ;)

MvE - 2009-05-21 20:37:33

ale czekam z niecierpliwością

Alice-Agnes - 2009-05-22 12:32:06

Noooo....ja też!

Dredzio - 2009-05-23 04:58:57

Wiem, wredna jestem... Kazałam Wam tak długo czekać... Ale oto już jest!
Zapraszam do czytania i komentowania. ;) Ciekawa jestem co sądzicie o czwartym życiu Belli. ;)

Rozdział ósmy

Przygotowałam się na kolejne, nudne życie. W Phoenix, z mamą i Felixem. Po długim czasie przemyśleń w pustce byłam gotowa na życie w Forks razem z Cullenami. Pogodziłam się ze wszystkim i postanowiłam tym razem już przy pierwszym spotkaniu, pokazać złotookim wampirom, kim jestem.

Nie chciało mi się jeszcze otwierać oczu, bo wiedziałam, co znów zobaczę. Młodą mamę i Charliego. Oddychałam powoli i spokojnie, zasypiając w tym miękkim, ciepłym miejscu. Ale chwila spokoju nie była mi dana.
- Edwardzie, ona jest taka śliczna… - usłyszałam szept nieznanej mi kobiety. Na to imię zareagowałam w jedyny znany mi sposób. Moje serce przyspieszyło gubiąc rytm, a ja gwałtownie otworzyłam oczy. Z pewnością nie byłam w szpitalu w Forks. To nawet nie był dom Charliego. Nie znałam tego miejsca. Zaczęłam denerwować się i głęboko oddychać, żeby powstrzymać płacz. Znajdowałam się w nieznanym mi miejscu, do tego byli tu obcy ludzie, a ja nie wiedziałam gdzie są moi rodzice. Bałam się tego wszystkiego, a najbardziej tego, że był tu Edward.
Czyżby… Tym razem i on pamiętał…? Przyjechał do mnie, choć wiedział, że dopiero się urodziłam? Obejrzałam dokładnie miejsce, w którym się znajdowałam, ale w tej pozycji nie mogłam dostrzec ani tej kobiety, ani E. J. ’a. Pomieszczenie było urządzone przesadnie w starym stylu. Już zaczęłam się niecierpliwić, kiedy podeszła do mnie kobieta. Zwróciłam uwagę na to, że była dziwnie ubrana. Czyżby Edward mnie gdzieś porwał…?
- Zobacz, obudziła się – powiedziała ta kobieta, prawdopodobnie zwracając się do Edwarda.
Obok niej stanął nieznany mi mężczyzna, a chciałam, żeby E. J. w końcu podszedł i wytłumaczył mi, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego, u licha, ci ludzie są tak dziwnie ubrani?!
- Nasza mała Isabella Marie Masen.
Błagałam wszystkich znanych i nieznanych mi bogów o to, żeby on dodał coś jeszcze. Powiedział, że ich córka leży obok, może zmarła, czy też wkrótce przyjdzie na świat. Ale on nie mógł mówić o mnie! Byłam tak przerażona, że przestałam nad sobą panować, a w pomieszczeniu rozległ się krzyk dziecka. Mój płacz, przez który dawałam upust swej frustracji i lęku przed nieznanym. Byłam przygotowana do wygodnego i dobrze znanego, bezpiecznego życia. Ale zamiast tego byłam tu i teraz, nie wiedząc nawet, gdzie było to tu i kiedy było teraz.
- Nie płacz kochanie… Mamusia tu jest… - szeptała mi do ucha ta kobieta. Bujała mnie w swoich ramionach i powoli uspokajałam się.
Isabella… To ja.
Marie…? To moje drugie imię.
Masen…
MASEN.


Moimi rodzicami byli Elizabeth i Edward Masen, niedoszli rodzice Edwarda Juniora Anthonego Masena. Był czerwiec, 1901 roku, mieszkaliśmy w Chicago.

Przez pierwsze tygodnie życia nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś ponury żart. Chciałam to sprawdzić i na szczęście okazało się, że nie straciłam swoich zdolności. Mogłam wniknąć do umysłu Elizabeth i Edwarda, do myśli moich rodziców… Ale nie długo cieszyłam się z tego powodu. To wszystko okazało się prawdą. Ja naprawdę urodziłam się na początku XX wieku, a nie, tak jak powinnam, pod jego koniec. Oni naprawdę byli rodzicami Edwarda Juniora, w przeszłości, którą tylko ja pamiętałam. Bałam się tego wszystkiego. Byłam uwięziona w przeszłości.
Moje pierwsze lata w Chicago były najtrudniejsze. Z początku nie mogłam się to tego wszystkiego przyzwyczaić, a każde wyjście z domu przyprawiało mnie o dreszcze. Nie znałam tego miasta, ludzi, którzy tu mieszkali. Wszystko było nowe, obce i przerażające. Potem w końcu się z tym pogodziłam. Zaczęłam się zastanawiać, czy tym razem wydarzenia potoczą się tak samo. Skoro nie urodziłam się w swoim czasie, wszystko mogło się zmienić. Możliwe było też, że wampiry i wilkołaki nie istniały. Mojej rodziny nie było! Nie. Nie chciałam w to uwierzyć. Nie mogłam. To nie miało prawa się stać! Musiałam po prostu poczekać jeszcze kilkanaście lat. Wtedy zachoruję na hiszpankę i Carlisle mnie uratuje. Nie może być inaczej.
Nie może!

Szukałam na własną rękę wiadomości o wampirach, ale najwidoczniej w moim mieście żadnych nie było. Ludzie nie znikali w tajemniczych okolicznościach, a po zmroku nigdy nie widziałam niezwykle przystojnych ludzi. Istot, których pragnęłam spotkać.
Nie było ich tu…
Zostało mi tylko czekać. Na śmierć, albo ocalenie. Musiałam być cierpliwa i wierzyć w to, że wydarzenia nie zostały zmienione, że wampiry istnieją, a Carlisle jest gdzieś tam… I uratuje mnie. Stanę się członkiem jego przyszłej rodziny, pomogę mu przy przemianie Esme, Rose, Emmetta…

Ale co z Edwardem?

Ta myśl nie dawała mi spokoju. Skoro ja urodziłam się zamiast niego, to czy on miał prawo żyć? Czy nie zabrałam mu w ten sposób życia? Przecież mnie nie powinno tu być. Mój czas to koniec wieku XX, czy istniała inna możliwość? E. J. urodzi się zamiast mnie? Czy to właśnie on urodzi się w Forks, trzynastego września, a jego rodzicami będą Charlie i Renee?
Tak być powinno.
To musiało się stać.
Bo chciałam się z nim spotkać.
Chciałam już być w Forks i go spotkać. Bo teraz, kiedy już go przy mnie nie było, zdałam sobie sprawę z tego, że chciałam przy nim być. Pragnęłam tego bardziej niż wampir może pragnąć najsłodszej na świecie krwi.

bogus1 - 2009-05-23 11:23:34

Szczerze mówiąc to nie wiem co powiedzieć podzielę się z tobą swoimi refleksjami: tekst świetny, świetnie się czyta ale nie nadarzam naprawdę które to już życie Bell dlaczego w każdym rozdziale jest co innego i nie mogę się pogodzić z tą nienawiścią do Edwarda - jestem rozbita. Wypowiedzi naprawdę super ale fabuła nie wygląda tak jakbym się tego spodziewała. Naprawdę podziwiam Cię bo masz piękny talent i szczerzę kibicuję jestem bardzo ciekawa co zamierzasz ukazać dalej. Czekam i pozdrawiam

Clarie - 2009-05-23 12:05:33

właściwie to tego się w ogóle nie spodziewałam...;]
ale sprawiłaś mi miłą niespodzianke...:) bo wracam ze szpitala a tu czeka na mnie kolejny rozdział;)

zamierzasz kiedyś wytłumaczyć dlaczego Bella ma aż tak różne "reinkarnacje" ? - nie wiedziałam jakiego innego słowa użyć:)

Alice-Agnes - 2009-05-23 12:19:09

No,no :)
Mile zaskoczyłaś!
Właśnie, czemu tak się stało ?? Wciągneło mnie, że ho,ho, czekam na kolejny roździał!

Dredzio - 2009-05-23 13:14:14

No to po kolei. ^^"

Bogus1, wiem, że to jest trochę, a nawet bardzo zawiłe. I uprzedzałam na początku. ;) Ale wytłumaczyć nie zaszkodzi.
Życia Belli Swan
Pierwsze - to te z sagi. W domyśle nastąpiły wszystkie wydarzenia z książek Meyer, a potem następuje koniec świata i życie...
...Drugie - jest po części w prologu i pierwszym rozdziale. Tam Bella umiera, zabita przez Edwarda i zaczyna się życie...
...Trzecie - to rozdziały od drugiego, do siódmego. Potem Bella zostaje zabita przez Jamesa i oto następuje życie...
...Czwarte - to rozdziały od ósmego do ??. Bo nie wiem jak mi to jeszcze wyjdzie. ^^"

Bogus1 postaw się na miejscu Belli. Jakieś siły magiczne (może niekoniecznie magiczne, ale ja je tak sobie nazwałam ^^”), sprawiają, że musisz żyć znów i znów. A na dodatek takie życie to straszna męczarnia. Chyba każdej osobie w takiej sytuacji zmieniłaby się osobowość. Tak więc, Bella która była zakochana na zabój w Edwardzie zmienia się, i tak dla odmiany nienawidzi go. No i tłumaczyłam to w którymś rozdziale. Bella nie lubiła go też, bo obiecał być z nią na zawsze, a tejże obietnicy nie spełnił i nie towarzyszy jej przy odradzaniu się. A poza tym... Ona go potem polubiła. ;)

Clarie, samo jej odradzanie się i to jak to się dzieje jest spowodowane tym, że to wszystko... Stop, stop, stop! Toż to główny wątek jest prawie! xD Jak mogłabym zdradzić Wam zakończenie WPN, kiedy jestem jeszcze przed półmetkiem...? ;) Wszystko wyjaśni się na końcu. A teraz to może być "magia". xd"

Annusia - 2009-05-23 13:27:43

ten ostatni rozdział to rewelacja!Mam nadzieję,że to jednak zamiana ról:D
Bella w życiu Edwarda a Edward w życiu Belli....super!Mam nadzieję,że niedługo wstawisz kolejny rozdział:D
I że Bells będzie wampirem :)

bogus1 - 2009-05-23 13:42:25

Dzięki no teraz to inaczej widzę czekam na kolejne rozdziały i chociaż myślałam o czym innym to teraz wszystko się rozświetliło:)

~~Brie~~ - 2009-05-24 12:14:16

chwileczkę ...
dobrze już się zebrałam w sobie...
nie mam słów ;)
wyrazy uznania na początek
twoja wyobraźnia nie zna granic ;)
mam nadzieję że koniec nie nastąpi szybko ...

twilight_love - 2009-05-24 17:47:30

To jest genialne! Bardzo mi się podoba :)
Gratuluję talentu i wyobraźni ;)

Clarie - 2009-05-24 19:16:59

Dredzio napisał:

Clarie, samo jej odradzanie się i to jak to się dzieje jest spowodowane tym, że to wszystko... Stop, stop, stop! Toż to główny wątek jest prawie! xD

trzeba było się zagalopować;p
a te życia to akurat tak jakoś jeszcze umiałam zebrać w całość, ale fajnie że to wytłumaczyłaś tak ładnie i zgrabnie... jak mi się coś pomiesza to będę mogła tu zajrzeć;]

ania1513 - 2009-05-26 15:13:25

co bede duzo pisac....podoba mi sie. :) nie jest to konstruktywny komentarz...ale poprostu brak mi słów. :)  Bella zamiast Edwada - genialny pomysł. No i ciekawi mnie to czy Edward będzie zamiast Belli czy  będzie jej ojcem, matką czy psem czy jakoś tak...xd Weny weny weny .

Dredzio - 2009-05-26 15:19:34

Wena, droga Aniu, wena! Przecież to kochany nasz pan Zenon jest... Jeszcze się obruszy, i co będzie? ^^
xd"

ania1513 - 2009-05-26 15:22:50

o jeju przepraszam..:) mam nadzieję że się nie obraził.
a więc Wena wena wena! xd lepiej?

Dredzio - 2009-05-26 15:24:36

Pan Zenon powiedział, że nie szkodzi i nie omieszka wpaść do mnie przy najbliższej okazji na dłużej. Bo dziś był tylko przejazdem... Zaprosiłam go na sobotę. Czyli wtedy pewnie pojawi się nowy rozdział! :D

ania1513 - 2009-05-26 15:30:40

no to wspaniale. :)

Dredzio - 2009-05-26 15:32:30

No to ja też się cieszę. :) I Zenon też xd"

Alice-Agnes - 2009-05-27 19:37:34

Czekamy!

Dredzio - 2009-05-30 09:16:28

Czyli, tak jak obiecałam. ;)

Rozdział dziewiąty

Znów czekałam na coś, od czego z krzykiem uciekłoby większość ludzi. Każda osoba mająca, choć trochę zdrowego rozsądku popukałaby się w czoło wiedząc, w jakiej sytuacji się znalazłam. Bo kto spokojnie czekałby na nadejście śmiertelnej choroby…?
Epidemia hiszpanki.
Paradoksalnie, była to moja jedyna szansa na „normalne” życie. Jeśli okaże się, że Carlisle’a tu nie ma, mój byt nie będzie miał sensu, a choroba zakończy moje nędzne życie wypełnione lękiem o przyszłość. A jeśli on tu jest… Uratuje mnie, a ja w końcu powrócę do mojej egzystencji, za którą zawsze w głębi serca tęskniłam.
Choroba wszystko wyjaśniła.
Kiedy trafiliśmy do szpitala, byłam zła na to, że stało się to rankiem. Musiałam czekać cały dzień. Ale mogłam to robić jeszcze przez kilka godzin. Potrafiłam cierpliwie czekać. Po zmroku wszystko się wyjaśniło.
Ból i gorączka nie przeszkadzały mi. Przy przemianie doświadczyłam przecież nieporównywalnie więcej cierpienia. Dlatego mogłam być spokojna.
Wieczorem przyszedł do nas lekarz z nocnej zmiany, na którą tak czekałam. Moje serce zabiło mocniej na widok tak pięknego mężczyzny. Jego oczy były złote, a ja już z daleka rozpoznałam Carlisle’a. Odetchnęłam z ulgą, bo to oznaczało, że jestem ocalona. Teraz wszystko będzie tak jak powinno. Zostanę wampirem, bo jeśli przeznaczenie istnieje, to nieskończona egzystencja jest mi dana.
Moje relacje z rodzicami nie były do końca takie, jakie powinny. Nigdy nie uznałam Edwarda i Elizabeth za moich prawdziwych rodziców. Byli moimi opiekunami, a ja nie mogłam ich w pełni pokochać, bo w moim sercu miejsce dla rodziców było już zajęte. Już zawsze będę za nich uważać Renee i Charliego. Kiedy Edward umarł, coś drgnęło w moim sercu. Bo musiałam teraz żyć ze świadomością, że to przeze mnie umarł. Mogłam ich ostrzec i uniknąć tego. Ale zaślepiona swoimi ambicjami byłam gotowa poświęcić wszystko, a moi opiekunowie musieli płacić za mój egoizm. Było mi z tym źle, a jednocześnie wiedziałam, że to jedyne wyjście, by wszystko wróciło do normy. Ponieważ nie znałam innego życia niż wampirze.
Teraz ze względu na doktora Cullena sypiałam za dnia, żeby móc rozmawiać z nim w nocy. Chciałam jakoś go pilnować i mieć pewność, że Elizabeth i Edward nie umrą na marne. Elizabeth słabła z dnia na dzień i widziałam jak Carlisle cierpi nie mogąc jej pomóc.
Tej nocy ocknęła się po raz pierwszy od dwóch dni. Błędnym wzrokiem toczyła po sali, wypatrując doktora. Kiedy w końcu go zauważyła, wychrypiała słabym głosem:
- Doktorze Cullen, proszę ocalić moją córkę… Proszę… Bez względu na wszystko…
Następnego dnia odeszła. Stało się to wtedy, kiedy spałam i ubolewałam nad tym, że nie mogłam się z nią pożegnać. W końcu Elizabeth była moją matką i kochała mnie.
Teraz już wszystko zmierzało ku jednemu. Mojej przemianie.
Tej nocy Carlisle kręcił się przy mnie niepewnie. Sprawdzał moją temperaturę częściej niż zwykle i zawsze udało mu się znaleźć jakąś wymówkę, byleby tylko być przy mnie. Nie wiedziałam, dlaczego to robi, ale przez chorobę byłam słabsza i nie mogłam swobodnie korzystać z nocy. Kiedy przyszedł sprawdzić moją temperaturę po raz kolejny sięgnęłam do jego myśli, gdy położył mi rękę na czole. To było dla mnie ułatwienie i w końcu dowiedziałam się, po co Carlisle się tak przy mnie kręcił.
Kiedy tylko zaśnie, będę mógł ją stąd zabrać. Wtedy…
Nie miałam już siły na utrzymywanie dalszego kontaktu, więc z westchnieniem cofnęłam nici. Carlisle odszedł, a ja posłusznie zamknęłam oczy, miarkując sen. Po kilku godzinach, a może tylko jednej…? W końcu coś zaczęło się dziać. Moje łóżko poruszyło się, a ja wiedziałam, że zaraz znajdę się w kostnicy. Wtedy poczułam chłód – to Carlisle wziął mnie na ręce. Pędziliśmy przez noc, a zimny wiatr przyniósł ulgę mojemu ciału, które trawiła wysoka gorączka. W końcu zatrzymaliśmy się, a ja nie wiedziałam ile czasu upłynęło. Mogło to być kilka minut, albo kilka godzin. Usłyszałam łoskot, jakby drzwi otworzone kopnięciem, a potem przyjemny chłód odszedł. Zostałam ułożona w pościeli. Carlisle chyba się jeszcze na to do końca nie zdecydował i słyszałam jak krąży po pokoju. W końcu zbliżył się powoli do mnie i pochylił nad moją szyją. Wiedziałam, co zaraz nadejdzie i starałam się uspokoić. Wiedziałam, że głośno bijące serce, które pompowało więcej krwi nie pomogłoby mu przy zostawieniu mnie przy życiu. Przez jeszcze chwilę czułam jego chłodny oddech, a potem zaatakował mnie nagle i agresywnie. Nagły ból sprawił, że jęknęłam, a on nie przestawał. Choć wiedziałam, że sama tego wszystkiego chciałam zaczęłam się wyrywać. Oczywiście nie zdało się to na nic. Nie dość, że byłam osłabiona, to próbowałam powstrzymać wampira, który był o wiele silniejszy od ludzi. W końcu oderwał się ode mnie, ale ból pozostał. Ogień zaczął rozprzestrzeniać się po moich żyłach, pomimo to milczałam. Już kiedyś to przechodziłam i wiedziałam, czego się spodziewać, dlatego byłam w stanie nie krzyczeć. Ogień, który mnie trawił był silniejszy niż kiedyś, bo teraz w moim krwioobiegu nie było morfiny. Od początku do końca miałam czuć tak samo silny ból.
Carlisle chyba wyszedł, bo nie chciał być świadkiem moich cierpień. Leżałam tu sama i nie wiedziałam jak wiele czasu upłynęło. Ogień palił już każdą komórkę mojego ciała, ale ja nadal nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku. Miałam wrażenie, że minęła już wieczność, kiedy mój słuch zaczął się wyostrzać. Wiedziałam, że na początku moja pamięć powinna stać się absolutną, ale to nie nastąpiło, bo ja już miałam doskonałą, wampirzą pamięć. Dlatego na jakiekolwiek zmiany musiałam czekać dłużej. Kiedy w końcu zaczęłam słyszeć i czuć lepiej, oznaczało to zbliżający się koniec. Ale Carlisle’a nadal nie było widać, czy słychać. Odkąd wyszedł nie pojawił się ani razu. Zaczęłam już się denerwować, kiedy moje serce przyspieszyło, czyniąc ostatnie wysiłki. Kiedy mięsień skurczył się po raz ostatni, otworzyłam oczy. Byłam tu całkiem sama. Pragnienie trawiło moje gardło, ale dzielnie je ignorowałam. Zaczęłam chodzić po pokoju, chcąc go poznać. Ku swojemu zadowoleniu znalazłam czyste, damskie ubrania. Te, w których byłam śmierdziały. Kiedy chorowałam nie mogłam się myć, a przez gorączkę bardzo się pociłam. Przez to wszystko ubrania te nie nadawały się już do noszenia. Kiedy się już przebrałam, powróciłam do oględzin małego mieszkania, jednak nie znalazłam w nim już nic ciekawego.
Na próbę zamknęłam oczy, żeby sprawdzić jak wielu ludzi jest w okolicy. Do tej pory słyszałam ich do kilkunastu metrów, teraz mogłam słyszeć myśli ludzi, którzy znajdowali się kilkanaście kilometrów ode mnie. To odkrycie niezwykle mnie uszczęśliwiło i zaczęłam szukać mojego wampirzego ojca, ale nigdzie go nie było. Cały czas skupiałam się na jego umyśle i po kilku godzinach w końcu znalazł się w zasięgu mojej mocy. Wiedziałam, że wraca już do mnie i spodziewa się mnie nadal w trakcie przemiany.
Carlisle wrócił i bardzo się zdziwił widząc mnie już jako wampira. Zaskoczony tą sytuacją zaczął rozglądać się, szukając wzrokiem zniszczonych mebli, bo wiedział, że jako nowonarodzona mogłam wściec się bez powodu i zdemolować jego kryjówkę. Ale zamiast tego siedziałam spokojnie na łóżku. Starał się poruszać bardzo powoli, żeby mnie nie wystraszyć. Wolnym, spokojnym głosem zaczął mi tłumaczyć, co się ze mną stało i kim teraz byłam. Nie przerywałam mu, tylko potakiwałam głową na znak, że rozumiem. Kiedy skończył, oświadczyłam, że teraz ja chciałam coś powiedzieć.
- Widzisz, Carlisle. Odkryłam u siebie wyjątkową moc. Dzięki niej mogę słyszeć myśli innych, albo pokazać swoje komukolwiek.
Tym razem to on przytaknął, a ja powoli posłałam nić w jego kierunku.
Teraz słyszę twoje myśli – powiedziałam mu, a kiedy Carlisle się już uspokoił wytłumaczyłam mu, że wiem o wszystkim. Najpierw o tym, że od początku wiedziałam, kim jest, a potem skąd to wiedziałam. Zatem Carlisle poznał ze szczegółami moje pierwsze życie, a kiedy mu o tym opowiadałam, co chwila przerywał, nie wierząc w to, że założy tak dużą rodzinę. Wypytywał się o wszystkich członków jego, naszej przyszłej rodziny, a kiedy zrozumiał już, że to wszystko jest prawdą, zainteresował się moim odradzaniem. Niestety tu już nie mogłam udzielić mu obszernych wyjaśnień jak do tej pory. Zamiast tego opowiedziałam mu o drugim i trzecim życiu. Szczególną uwagę zwróciłam na spotkanie z Volturi i ich poszukiwanie jakichkolwiek informacji na temat kogoś, kto też przeżył koniec świata. Ale nikogo takiego nigdy nie odnaleźli. Dlatego moje kolejne życia ciągle stanowiły dla mnie zagadkę.
Po kilku dniach ja i Carlisle zachowywaliśmy się, jakbyśmy znali się już od wieków. Przecież w końcu tak było… A dzięki temu, że wszystko mu pokazałam, mógł się lepiej w tym wszystkim odnaleźć. Cieszył się, że w pełni popieram jego „wegetarianizm” i nie będzie ze mną problemów. Dzięki temu, że doskonale się kontrolowałam już miesiąc po przemianie, kiedy moje oczy przestały być czerwone mogłam pracować z nim w szpitalu. W moim pierwszym życiu nie było chyba rzeczy, której nie robiłam i studiów, których nie ukończyłam, dlatego byłam bardziej doświadczonym lekarzem niż on. Czasem żartowaliśmy sobie z tego, czasem on nalegał, żebym go uczyła. Zawsze chciał być lepszy, żeby móc pomagać ludziom. Tak bardzo kochał swoją pracę.
Carlisle przestał pracować w szpitalu, w którym umierałam na hiszpankę. Od razu po mojej przemianie przenieśliśmy się w inne miejsce. Tam spokojnie żyliśmy dalej.
Mój wampirzy ojciec wiedział oczywiście o Esme i borykał się ze swoją mentalnością. Jako lekarz chciał za wszelką cenę chronić życie ludzi i nie mógł pozwolić, Esme rzucić się z klifu. Jednak z drugiej strony wiedział ode mnie jak bardzo ją pokocha i jak będą szczęśliwi, żyjąc razem wiecznie. Bardzo podobała mu się wizja przyszłości, którą mu zaprezentowałam i na podjęcie decyzji potrzebował trzech lat. Wiedział, że Esme jest źle z jej obecnym mężem, a jeśli od niego ucieknie jej życie nie będzie proste. W końcu zdecydował się przemienić ją w wampira. Dlatego w 1921 roku pracowaliśmy w szpitalu, do którego zostanie przywieziona Esme. Tak właśnie nasza mała rodzina miała się powiększyć.

Clarie - 2009-05-30 10:00:17

Mimo, że tak naprawdę za dużo się nie działo w tym rozdziale, to nie było nudno ;)

Podobały mi się te jej opisy, kiedy była już chora i jak Carlise ją zabrał do domu...;]

czekam, aż w znowu wydarzy się coś zaskakującego;D

~~Brie~~ - 2009-05-30 12:29:47

no nie wiele się podziało

trochę schematyczne
ale nie jest nudne

czekam na rozwinięcie akcji ;)

ania1513 - 2009-05-30 13:12:00

jak to nic się nie działo? oczywiście że się działo....;]
choroba Belli...uratowanie jej....to nie tak mało. ;]
miała od razu dać wszystkich członów rodziny i swatać Belle z Eduardem?
rozdział bardzo mi się podoba...tak jak poprzednie... nie wiem więc co pisać więc może skończe..xd
Wena wena wena

bogus1 - 2009-05-30 18:37:16

świetny rozdział chyba mój ulubiony jak na razie podoba mi się bardzo :). Czekam z niecierpliwością na kolejny :)

Annusia - 2009-05-30 20:13:49

tak zgadzam się z bogus1.mój ulubiony rozdział.naprawdę swietny D

Alice-Agnes - 2009-06-01 14:59:02

No! Wkońcu mamy wamprika!
Bardzo fajnie, lecz przyznam, że bywalo lepiej!
Weny!
Czekam na ciąg dalszy!

krwiopijca na praktykach - 2009-06-07 21:00:52

Boże...!!!Dlaczego mi to robisz? xD
Jesteś moim guru i nic nie dodajesz!!!???
Jak tak można ???
WENY ci nie życzę, bo ją masz.

Twoja zirytowana, oddana, sfochowana i ZNIECIERPLIWIONA FANKA...;P

Dredzio - 2009-06-08 06:52:07

Eh, bardzo chętnie bym już coś dodała, ale niestety cierpię na brak czasu. ;( Myślę, że w czwartek uda mi się coś napisać. ;)

krwiopijca na praktykach - 2009-06-08 14:40:28

aaaa....czekam!!!

Alice-Agnes - 2009-06-08 14:49:55

Dredzio napisał:

Eh, bardzo chętnie bym już coś dodała, ale niestety cierpię na brak czasu. ;( Myślę, że w czwartek uda mi się coś napisać. ;)

Ja wchodze w pokaż nowe posty od ostatniej wizyty, widze nowości w "W pętli nieśmietrelności", cała jestem happy, a tu tylko ten post napisany przez Dredzio ^^.
Dziewczyno, igrasz z ogniem ( czytaj: zniecierpliwionymi fanami ).
Czeeekamy!
:*

Clarie - 2009-06-08 17:31:50

Alice-Agnes napisał:

Ja wchodze w pokaż nowe posty od ostatniej wizyty, widze nowości w "W pętli nieśmietrelności", cała jestem happy, a tu tylko ten post napisany przez Dredzio ^^.
Dziewczyno, igrasz z ogniem ( czytaj: zniecierpliwionymi fanami ).
Czeeekamy!
:*

tak właśnie!
już chciałam się cieszyć, a tu taki zonk. ;P

Dredzio - 2009-06-08 21:13:00

To ja będę wredna, i dam jeszcze jednego posta. xD
Eh... Szkoda, że osoba, która założyła temat nie może edytować jego nazwy... Spotkałam się chyba z czymś takim i mogłabym w temacie wpisywać numer nowego rozdziału... :D Wtedy nie byłoby zonk desu. xd
Ale cóż, nie ma, to nie ma co jęczeć. ^^
Ja wiem, jak trudno się czeka, na coś na co się czeka... (xD) Ale uwierzcie mi, ja czekam na ten rozdział, tak samo jak Wy. Może to dziwne, ale to prawda. xD Już nie mogę się doczekać, tego, co się wydarzy później i tego jak potoczy się akcja. W ogóle nie wiem jeszcze co zrobi teraz Bella i jak ułoży się jej życie z Carlisle'm. Chciałabym się już zabrać za pisanie, ale bez Zenona nie da rady. ;( Pisanie "na siłę" jest do kitu. :(
Tak więc, do czwartku! :D

Alice-Agnes - 2009-06-09 15:09:41

Aaaa!
Do czwartku ;)

Dredzio - 2009-06-10 19:02:37

Przepraszam Was bardzo, ale wystąpiły niespodziewane problemy techniczne i nowy rozdział nie ukaże się w czwartek. Już teraz jestm gwałtownie odciągana od komupuera, ponieważ rodzinka porywa mnie na działkę. Masakra... ==" Abyście mnie mogli w pełni zrozumieć, muszę dodać, że działka znajduje się na końcu swata z dala od cywilizacji. Ale najgorsze jest to, że nie ma tam Internetu! Bardzo nad tym ubolewan, ale niestety rozdział nie pojawi się jutro, a w poniedziałek.
Masakra.
Masakra.
Masakra.

krwiopijca na praktykach - 2009-06-10 20:58:29

:/........................................
powiedziałabym ,że sie potne , ale zabrzmialo by to zbyt drastycznie no i niektórzy mieliby pewnie wyrzuty sumienia ,że odebrali sens życia tak cudownej osobie jak ja(no tak,wrodzona skromność)...
ale powiem tak...WTF???!!!!NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ...!

Alice-Agnes - 2009-06-10 22:44:43

No MASAKRA...
To ja proponuje, weź kompa, i napisz nam ( bo Worda masz wszędzie :D ) za to 2 roździały.
Albo 3 ! Albo 4 !

ania1513 - 2009-06-11 09:43:26

W imieniu panny Agaty oświadczam że:
nie napisała jeszcze bieżącego rozdziału i nie da rady napisać kilku dodatkowych. koniec przekazu. dziękuję za uwagę.

Dredzio - 2009-06-15 02:15:04

Jest już poniedziałek? No jest. No to jedziem! xD

Rozdział dziesiąty

- Wstawaj – powiedziała dziewczyna wchodząc do ponurego pomieszczenia. Znajdowało się tu tylko łóżko i szafka obok niego. Jednak mężczyzna, do którego się zwracała nie zareagował. – Wstawaj – powtórzyła, tym razem szturchając go. Leżał zwinięty w kłębek, na łóżku. Jęknął. Dziewczyna westchnęła, przysiadając na brzegu łóżka.
- Zenon, no weź się nie wygłupiaj. Wstawaj, już wyzdrowiałam. - Czyli ty też jesteś już zdrowy – dodała po chwili, widząc, że on nadal nie reagował. – Nadeszła pora, by Tworzyć!
- Gdzie się podziewałaś? – burknął, jakby obrażony. – Nikt mi nic nie mówił. Powiedzieliby mi, gdybyś chorowała. Już myślałem, że porzuciłaś WPN, albo, co gorsza, znalazłaś nowego Wena. Młodszego, przystojniejszego, lepszego... – zaczął się żalić, ale dziewczyna mu przerwała.
- Och przestań! Wiesz, że nie miałam powodów żeby cię zostawić. Byłam zajęta. No, wiesz... Przejęcie władzy nad światem i te sprawy...
- Ty? – zdziwił się Zenon.
Dziewczyna wywróciła oczami w odpowiedzi.
- To, że człowiek wygląda niepozornie, nie znaczy, że nie może być zły. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
- Chodź, idziemy Tworzyć – dodała po chwili.
Zenon westchnął i powoli wstał. Wziął z szafki przy łóżku swoje okulary w rogowej oprawce i oto stał przed dziewczyną w szarym garniturze. Poprawił go, wygładził i strzepnął kilka niewidzialnych paprochów. Mężczyzna wyszedł posłusznie za kobietą.
Może Zenon wyglądał niepozornie, ale krył w sobie wielki potencjał. W końcu to on doprowadził już kilka razy do końca świata. Ten stary, szary garnitur krył wiele tajemnic...

~*~

- Nie myślałaś kiedyś o tym, żeby spotkać się z Jasperem już teraz? – zapytał mnie Carlisle pewnego dnia. Był rok 1918. Znaliśmy się dopiero od kilku miesięcy. A może nie dopiero, tylko aż kilka miesięcy?
Podniosłam głowę znad czytanej książki i stłumiłam prychnięcie. Ach, te zapędy Carlisle’a…
- Znasz go przecież – to stwierdzenie mogłoby wydać się dziwne, ale przyszła głowa rodziny Cullenów wiedziała już, jak będzie wyglądała przyszłość - dzięki mnie.
- Kocha wojnę ponad wszystko. Dlaczego miałby teraz porzucić swoje dostatnie życie i przejść na naszą dietę…? Nie dość, że ma z tym problemy, to jeszcze musiałby czekać na Alice. Myślę, że powinniśmy poczekać aż sam do nas przyjdzie.
Carlisle westchnął zawiedziony.
- On żyje tak już od przeszło pięćdziesięciu pięciu lat... – Carlisle westchnął ponownie.
- Dajmy się chłopakowi wyszaleć – mruknęłam kończąc temat, jednocześnie wracając do lektury. Wcześniej sprawdziłam co Carlisle chciał zyskać przez tą dyskusję. Wiedziałam, że w zanadrzu ma jeszcze wiele argumentów, które przemawiałyby za wcześniejszym dołączenie do nas Jaspera. Ale ja dobrze wiedziałam, że Jazz powinien poczekać jeszcze na Alice. Tak jak Carlisle, chciałam, żeby wszyscy byli szczęśliwi i po prostu wybrałam mniejsze zło, odmawiając teraz mojemu wampirzemu ojcu.

- To już dziś – szepnął podniecony Carlisle.
Był kwiecień 1921 roku, czwartek.
Kiwnęłam głową, uśmiechając się do siebie. Właśnie wróciliśmy z nocnej zmiany w szpitalu, a wieczorem uratujemy Esme.
Czasem wkradałam się do umysłu ojca i cieszyłam się razem z nim na powiększenie rodziny. Teraz już bez zastanowienia nazywałam go „tatą”. Jednak nie działo się tak dlatego, że spędziłam z nim kilka lat i zacieśniłam więzi z Carlisle’m. Nie zbliżyliśmy się do siebie przez ten czas, bardziej niż przy pierwszej rozmowie. Po prostu wiedziałam, że spędzimy razem wieczność. Za kilkadziesiąt lat, będzie również ojcem dla mojego przybranego rodzeństwa; stworzymy „normalną” rodzinę. O ile w ogóle można ją będzie nazwać normalną.
Nie mieliśmy jakiegoś skomplikowanego planu ratowania Esme. Już wcześniej ogłosiliśmy w szpitalu, że przenosimy się i nie będziemy mogli dłużej tu pracować. Według oficjalnej wersji w środę w nocy byliśmy w szpitalu po raz ostatni, a dziś mieliśmy wyjechać z miasta. Ale tak naprawdę czekaliśmy tylko do zmroku, żeby móc zakraść się do kostnicy.
Dzisiejszy dzień dłużył nam się bardziej od wszystkich innych. Carlisle czekał przecież na swoją ukochaną, a ja na przyszłą matkę.
- Zmierzcha – westchnął mój ojciec, odzywając się po raz pierwszy od wielu godzin. Przytaknęłam mu i bezszelestnie do niego dołączyłam. Staliśmy razem przy oknie, obserwując zachód słońca. Kiedy na ciemnym niebie widniał już tylko księżyc, wyszliśmy z naszej kryjówki bez słowa. Pędziliśmy przez noc, spiesząc na ratunek umierającej Esme. Wiedzieliśmy, że przywiozą ją do kostnicy akurat jak przybędziemy na miejsce, ale i tak obawialiśmy się o powodzenie naszej misji.
Jeszcze żyje, jeszcze, żyje…
Jak mantrę powtarzał sobie Carlisle. Od tyłu zakradliśmy się do budynku szpitala i bezgłośnie wkradliśmy się do prosektorium. Stamtąd, podążając za dźwiękiem słabo bijącego serca dotarliśmy do kostnicy. Bez trudu odnaleźliśmy osobę, o którą nam chodziło.
Jesteś pewien?
Zapytałam Carlisle’a, nie używając słów. Patrzyliśmy przy tym sobie w oczy i widziałam determinację, którą czułam przez umysłowy kontakt z moim ojcem. Poważnie przytaknął głową.
A zatem zaczynajmy.
Razem pochyliliśmy się nad nieprzytomną Esme. Carlisle za pierwszym razem ugryzł ją jak najbliżej serca, tak jak go wcześniej poinstruowałam - dzięki temu przemiana dokona się szybciej. Potem pozwoliliśmy, aby nasz jad dotarł do każdej jej rany, które dzięki niemu zagoiły się już po chwili. Wyleczyliśmy połamane kości, zadrapania i siniaki. Po tym wszystkim Esme wyglądała jakby była pogrążona we śnie i nic nie wskazywało na to, że skoczyła dziś z klifu, ledwo uchodząc z życiem. Carlisle pochylił się nad nią po raz kolejny. Ostrożnie wziął na ręce jej kruche, blade ciało.
Razem, nadal pod osłoną nocy wróciliśmy do naszego małego domku. Tam Carlisle ułożył Esme na łóżku i przysiadł obok niej. Ja stałam z boku. Wysłałam nitki do umysłu Esme i usłyszałam jej myśli przepełnione bólem, który teraz także czułam. Dzieliłam z nią myśli, pomagając jej przedrzeć się przez ogień. Po pewnym czasie wydobrzała na tyle, by się ocknąć i lepiej czuć ból. Odciągałam ją od niego i tłumaczyłam wszystko co chciała wiedzieć.
Tylko jeden temat musiałam przemilczeć. Już na początku ustaliłam z Carlisle’m, że nikt poza nami nie powinien wiedzieć o tym, że po każdej śmierci odradzam się na nowo. Byłam pewna, że inni nie zrozumieją i nie chciałam, żeby Esme zamartwiała się z tego powodu. Emmett pewnie próbowałby mnie zawsze w żartach zabić, skoro i tak mogę się odrodzić. A Rosalie by szalała, chcąc doświadczyć tego samego co ja. Przecież ona oddałaby wszystko, za to żeby jej ludzkie życie było idealne – tak jak ona sama. Dokładnie takie jak zaplanowała, wspaniałe, pełne radości i bez bólu. Z dzieckiem… Każdy chciałby żyć idealnie. Ale nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że takie życie to przekleństwo.
Po ponad dwóch dniach, przemiana wreszcie zaczęła dobiegać końca. Wyczułam to poprzez nasze połączone myśli. Ból powoli zaczynał się cofać, a miejsca, które ogień już zostawił stawały się chłodne.
Co się dzieje?! – wykrzyknęła zaniepokojona Esme. Nie znała tego uczucia i bała się.
Ogień się cofa – wytłumaczyłam uspokajając ją. Za kilka godzin będziesz już prawdziwym wampirem.
Razem z Carlisle’m przysłuchiwaliśmy się ostatnim uderzeniom jej serca, które miało już zamilknąć na zawsze. Po tym Esme dołączyła do nas jako nieśmiertelna istota, którymi byliśmy także i my – wampiry.
- Czuję ogień cały czas w moim gardle – szepnęła wampirzyca chwytając się za nie. Patrzyła mi przy tym w oczy, a ja w jej mogłam zobaczyć lęk. –Tak bardzo chce mi się pić – szepnęła.
- Już dobrze Esme – szeptał Carlisle. – Zaraz coś na to poradzimy. Chodź. Czy wiesz co teraz musimy zrobić?
Obie przytaknęłyśmy. Esme już wcześniej zaczęła czuć pragnienie, ale odciągałam od niego jej uwagę. Cały czas opowiadałam jej o naszych cechach. Wiedziała, że nadszedł czas na jej pierwsze polowanie. Nie bała się go, bo widziała w moich wspomnieniach jak wyglądało moje pierwsze, te z moim ojcem. Esme wstała niepewnie, wypróbowując swoje nowe ciało i związane z nim możliwości. W mgnieniu oka przekroczyła pokój, zbliżając się do mnie. Gdybym nie miała z nią cały czas kontaktu umysłowego, nie wiedziałabym, że zbliża się do mnie tylko po to żeby mi podziękować, a nie zaatakować. Bo każdy nowonarodzony jest na początku niebezpieczny. Ale ona chciała mi tylko pokazać jak bardzo jest wdzięczna za to, że byłam z nią cały czas, wspierając ją i odciągając od bólu. Potem niepewnie podeszła do Carlisle’a. Jego także uściskała, bo podczas przemiany rozmawialiśmy w trójkę. Wszyscy zdążyliśmy się ze sobą poznać, ale to ja i Esme miałyśmy ze sobą najbliższy kontakt. Wiedziałam, że wkrótce się to trochę zmieni, ale taka była kolej rzeczy.

bogus1 - 2009-06-15 18:09:37

No nareszcie jak się ciesze bardzo. Nie mogłam się w końcu  doczekać nowej części :)
Super wstęp z Zenonem!

Clarie - 2009-06-15 20:43:42

dzięki że pozwoliłaś nam bliżej poznać Twojego nieocenionego Zenona:)

rozdział świetny, tylko chciałabym już o czymś nowym poczytać, tzn. jak już będą wszyscy Cullenowie bez Edzia (chyba, że masz do samej rodziny wampów inne plany...;p)
tak więc[zdania nie zaczyna się od 'tak więc';D] czekam z niecierpliwością na to jak wszystko się potoczy

Dredzio - 2009-06-15 21:31:15

Zenon się kłania i zapowiada, że jeszcze tu wróci...

O rany, rany...
To ja tu się staram, wymyślam jak poszczególni członkowie rozdziny Cullenów dołączali do reszty...
xD
Chcę zapełnić tę jedną z wielu luk pozostawionych przez Meyer. ^^
No cóż, Clarie, będziesz się jeszcze musiała pomęczyć kilka rozdziałów. xd Łatkuję! xD
A tak w ogóle, to ja nie powiedziałam, że Edzio w ogóle się pojawi. ;>

lilu911 - 2009-06-16 11:37:25

będzie dalszy cią???
możesz mi wysłać całość na e-maila???
agacia9991@wp.pl

Dredzio - 2009-06-16 13:59:21

Oczywiście, że będzie ciąg dalszy. :) Przecież nigdzie nie napisałam, że to koniec. ;)
Na razie mam tylko te dziesięć rozdziałów, mam Ci je wysłać na maila?

Alice-Agnes - 2009-06-17 14:51:12

Fajne, fajne...
Dredzio odbierz PW.

~~Brie~~ - 2009-06-18 21:37:54

jaki masz dziewczyno talent ;)
no ale bez zbytnich słów ;)
to jest poprostu pierwszorzędne :D

Dredzio - 2009-06-21 20:49:00

No, już od jakiegoś czasu mam rozdziały jedenasty i dwunasty. Dziś jedenasty, a jutro dwunasty. ;)

Rozdział jedenasty

Cullenowie to zwyczajna rodzina. Doktor Cullen pracuje w szpitalu na nocną zmianę – to dlatego nie widuje się go za dnia; odpoczywa. Mieszka tu wraz ze swoją żoną Esme i jej siostrą – Isabellą. Można je spotkać na ulicach miasteczka tylko wieczorem, ponieważ za dnia są bardzo zajęte. Rzadko kiedy, ktokolwiek ma okazję zapoznać się z Cullenami. Jednak każdy, kto ich pozna choć trochę, wie, że to bardzo inteligentni i porządni ludzie.
Tak właśnie o nas myślano. Nie uczestniczyliśmy zbytnio w życiu towarzyskim, ale też nie izolowaliśmy się od ludzi. Dlatego udawało nam się unikać podejrzeń. Mogliśmy żyć w spokoju, ciesząc się swoim towarzystwem i przemijającym czasem – przecież w przyszłości miało być już tylko lepiej.
Za dnia zwykle rozmawialiśmy ze sobą. Czasem czytaliśmy, albo każdy robił to, co chciał. Wieczorami razem spacerowaliśmy. Bywały dni, że wybierałam się na przechadzki po mieście, żeby Carlisle i Esme mieli czas dla siebie. Wtedy przemierzałam miasto, przemieszczając się małymi, zacienionymi uliczkami, żeby nikt nie widział jak błyszczę się w słońcu. Kiedy tak ‘spacerowałam’, przysłuchiwałam się myślom ludzi. Dzięki temu miałam pewność, że nikt nic nie podejrzewa, a my nadal możemy tutaj mieszkać. Oczywiście nie zawsze było łatwo. Sprowadziliśmy się tutaj dopiero rok temu. Szczególną uwagę zwróciła na nas pewna rodzina – Hale. Ponieważ to ich córka była do czasu naszego pojawienia się, uznawana za najpiękniejszą, zaczęli nam zazdrościć naszego wyglądu. Przez to, nie zyskaliśmy przychylności tej rodziny. Ale powoli, szczególnie dzięki temu, że Carlisle pomógł wielu ludziom pracując w szpitalu, zrehabilitowaliśmy się w opinii mieszkańców miasteczka.
Jednak to nie bliskość ludzi i możliwość zdemaskowania nas była dla mnie i ojca największym zmartwieniem. Mieszkanie tu było dla nas trudne ze względu na bliskość Rose i świadomość, że kiedyś może stać się częścią naszej rodziny, lub pozostawić w niej lukę, której nie mogłoby już nic wypełnić. Bez Rosalie nie będzie także Emmetta. A bez tej dwójki to już nie to samo. Ten argument zawsze pojawiał się w naszych rozmowach o na jej temat.
Teraz czekała nas trudna decyzja. Czy mamy przyjąć Rose do naszej rodziny? Nie zważając na to, jak bardzo ją unieszczęśliwimy zabierając jej szansę na dziecko i ludzkie życie? Przecież pierwotnie Carlisle uratował ją dla Edwarda. To dla niego została członkiem naszej rodziny. Teraz powinna nam być obojętna, w końcu teraz zamiast Edwarda byłam ja. Ale ja ją ciągle pamiętałam. Dla mnie Rosalie stanowiła nieodłączną część rodziny – z resztą tak jak wszyscy. Gdy podzieliłam się z Carlisle’m moimi myślami pierwszej nocy po przemianie, on nabrał do tego takiego samego stosunku. Podzielał moje zdanie prawie zawsze. Dla niego nasza rodzina będzie stanowiła całość, tylko jeśli będzie nas siedmioro. Dlatego liczyliśmy się z tym, że będziemy musieli i tak przemienić Rose. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak to zrobimy, ale jednego byliśmy pewni. Nie mogła z tego powodu cierpieć i żałować, że nie mogła pozostać człowiekiem.
Dni i noce jak zwykle mijały powoli. Już od dłuższego czasu nie myśleliśmy o przyszłości, dlatego byliśmy w miarę szczęśliwi. Nie martwiliśmy się o to co nadejdzie i tym, że musimy okłamywać Esme.
Nieraz zdarzało nam się zająć bez reszty rozmową w myślach, co nie uchodziło uwadze mojej matki. Wbrew sobie, musieliśmy ją wtedy okłamywać, przez co oboje mieliśmy potem wyrzuty sumienia. Cieszyłam się, że przez ostatnie tygodnie nie okłamałam Esme ani razu i mogliśmy tworzyć szczęśliwą rodzinę. Taką, jaką zawsze chcieliśmy być.
Z niewiadomych powodów dzisiejszy dzień dłużył nam się od pozostałych. Carlisle i ja czytaliśmy, a Esme haftowała. O dziwo, w ogóle nie mogłam się skupić na treści książki, a myślałam, że nie jest to możliwe u wampirów. Potarłam oczy w ludzkim, bezsensownym odruchu i zauważyłam, że mój ojciec się we mnie wpatruje. To był znak, że chciał porozmawiać.
Nigdy nie wchodziłam do umysłów rodziców bez wyraźnego pozwolenia. Zawsze dbałam o to, żeby mieli zapewnioną prywatność. Zawsze cieszyłam się, że w przeciwieństwie do Edwarda mogę panować nad czytaniem w cudzych myślach.
Zauważyłeś? Nie mogę się skupić nawet na czytaniu. Posłałam do Carlisle’a cierpką myśl. Z jego emocji wyczytałam, że nie o tym chciał mówić i nie kontynuowałam swoich narzekań na ten wyjątkowo długi i ciężki dzień.
Czuję, że to już właściwy czas. Przemyślałem sobie wszystko i wiem już, co musimy robić.
Z początku nie miałam pojęcia, o czym on mówił. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że powraca do dawno nie poruszanego tematu. Bezgłośnie westchnęłam, rzucając spojrzenie na Esme, która akurat na mnie patrzyła. Uśmiechnęła się do mnie smutno, bo wiedziała, że coś minie trapi, ale nie potrafiła mi pomóc. Odwzajemniłam uśmiech i udałam, że powracam do lektury.
To znaczy, że jest jednak wyjście? Rose może do nas dołączyć i nie cierpieć z tego powodu?
Poczułam jego emocje, które najlepiej oddałby krzywy uśmiech. Czyli prawie trafiłam. Carlisle wiedział co należy robić.
To zależy też w dużym stopniu od niej. Wiesz doskonale, że możemy manipulować ludźmi, ale pod warunkiem, że znamy ich naturę. Gdyby pokazać Rose kim naprawdę jest Royce i wkroczyć zanim zapragnie dziecka… Kto wie? Może po przemianie będzie szczęśliwsza…?
Ojciec wyczuł mój sceptycyzm i wiedział czym on jest spowodowany.
Tak. Manipulowanie ludźmi jest złe. I niemoralne – dodał po chwili, czując, że czekałam aż doda coś jeszcze. Ale przyznaj, że to jedyne wyjście z tej sytuacji.
Wiem, że powinnam się z tego cieszyć, ale nie lubiłam, gdy manipulowaliśmy słabszymi i niczego nie świadomymi ludźmi. To było nie fair w stosunku do nich. Bo zawsze i we wszystkim mieliśmy nad nimi przewagę.
W końcu niechętnie przyznałam ojcu rację i ustaliliśmy szczegóły tego, co zrobimy. Udało nam się nawet ustalić wszystko, nie zwracając na siebie uwagi Esme. Do końca dnia mieliśmy już zaplanowane najbliższe tygodnie naszej egzystencji.

Chociaż nigdy nam się nie spieszyło i nie przejmowaliśmy się upływem czasu, wtedy było inaczej. Z każdym kolejnym dniem nasze zniecierpliwienie rosło i z czasem zaczynaliśmy już wątpić w powodzenie planu i słuszność naszej decyzji.
Organizowaliśmy spotkania, na których Esme i ja mogłyśmy zaprzyjaźnić się z Rosalie. Znałam ją bardzo dobrze. Teraz musiałam tylko sprawić aby i ona mnie poznała, a z czasem nawet polubiła. Przez pierwsze tygodnie spotkań nie działo się absolutnie nic. Rosalie ciągle nie mogła się do mnie przyzwyczaić i zazdrościła mi mojego wyglądu. Dopiero z czasem zdążyła mnie poznać i przekonać się, że nie rywalizuję z nią, a chcę się tylko zaprzyjaźnić. Tak właśnie powoli nasze spotkania stawały się coraz dłuższe, lepiej się poznawałyśmy i zaczęłyśmy zaprzyjaźniać. Choć teoretycznie to wszystko robiłam tylko po to, żeby Rose stała się członkiem naszej rodziny, to zaczęłam wyczekiwać każdego następnego spotkania z innego powodu. Zaczynałam ją kochać jak siostrę, którą niegdyś była. Wyczekiwałam na nią i zaczęłyśmy się spotykać częściej. Tak właśnie Rosalie i ja stałyśmy się bliskimi przyjaciółkami.
Nastąpiło to we właściwym czasie. Royce zaczął się właśnie zalecać do Rosalie. Carlisle i ja nie mogliśmy pozwolić, aby byli razem. Dlatego rozmawiając z Rose często wspominałam o jej adoratorze i krytykowałam go. Teraz wystarczyło wprowadzić ostatnią fazę planu. Pokazanie Rosie do czego zdolny jest Royce.
Był już późny wieczór, jak zwykle zagadałyśmy się, ale dziś Rose wychodziła ode mnie jeszcze później niż zwykle. Dlatego zaproponowałam, że odprowadzę ją kawałek. Zgodziła się chętnie, bo oznaczało to, że pożegnamy się później. Byłyśmy już w połowie drogi, kiedy dzięki moim wampirzym zdolnościom usłyszałam męskie głosy dobiegające z daleka. Carlisle dobrze się spisał.
Dopiero po kilku minutach Rosalie też ich usłyszała. Jej serce przyspieszyło, ale nie dała po sobie poznać, że się boi. Zamilkła i z zaciętą miną szła dalej. Wiedziałam, że zechce zignorować ludzi pod latarnią. Ale kiedy podeszłyśmy dostatecznie blisko, żeby rozpoznała Royca. On też ją zauważył i uśmiechnął się.
Czasem, w takich chwilach jak ta przeklinałam mój czuły węch. Przez niego docierały do mnie wszystkie zapachy z tej uliczki. Odór spoconych ciał mężczyzn, woń alkoholu i rozkładu czającego się w ciemnych kątach.
Ponownie pomyślałam, że Carlisle dobrze się spisał. Ale nie wiedziałam co dalej.
- Panowie, patrzcie! To moja luba Rosalie! – krzyknął Royce bełkocząc lekko. Odpowiedział mu rechot pijanych koleżków.
Rytm serca Rose nie był już przyspieszony, a gnał prawie tak szybko jak… Jak u Renesmee… To znaczy, że w żyłach Rose krąży już adrenalina. Kiedy znalazłam się w tamtym miejscu, oko w oko z grupą nietrzeźwych mężczyzn zwątpiłam w nasz plan. Bo co miałam teraz zrobić? Modlić się, żeby zostawili nas w spokoju? A może, kiedy nas już napadną pozabijać wszystkich? Odszukałam umysł Carlisle’a i streściłam mu całą sytuację.
Wiem, że tego nie chcesz, ale po raz kolejny musisz posłużyć się swoją mocą. To chyba jedyne dobre wyjście.
Z westchnieniem przerwałam nasz umysłowy kontakt i skierowałam wzrok na grupkę przed nami. Powoli wyciągnęłam nitki w ich stronę, nie zważając na przerażoną Rose u mojego boku, czy to o czym oni mówili, z czego się tak śmiali. A przede wszystkim starałam się nie zwracać uwagi na to, że się do nas powoli zbliżają.
Chodźmy do domu. Zostawmy je.
Zabawne, że każda myśl, która pojawi się w umyśle człowieka, jest przez niego brana za swoją. Tak więc każdy z idących w naszą stronę mężczyzn zatrzymał się i po chwili cała grupka zaczęła podążać w innym kierunku.
Spojrzałam na Rose, która byle teraz chyba równie blada jak ja.
- Wszystko dobrze? – zapytałam cicho, bojąc się ją wystraszyć. Przytaknęła słabo, a w jej oczach nadal było widać przerażenie. Uspokoiłam ją trochę i odprowadziłam bezpiecznie do domu. Powiedziałam jeszcze tylko, że przyjdę ją jutro odwiedzić i oddaliłam się szybko zła na to, że nie ustaliliśmy wszystkiego z Carlisle’m wcześniej.
W domu, nadal zła na siebie usiadłam z impetem na fotel, który zadygotał w odpowiedzi na siłę z jakim to zrobiłam. W kolejnym bezsensownym odruchu zaczęłam sobie masować skronie i zamartwiać się. Carlisle był już w szpitalu i nie chciałam przeszkadzać mu w jego ulubionym zajęciu – niesieniu ludziom pomocy. Nie mogłam też porozmawiać o tym wszystkim z Esme, bez wyjawiania jej całej prawdy. Po godzinie z nudów zaczęłam przeglądać umysły ludzi.
Teraz bez problemu rozróżniałam nie tylko punkty symbolizujące moich wampirzych rodziców, ale także Rosalie. Kiedyś odkryłam, że te umysły, które widzę lepiej to bliskie mi osoby. Dzięki temu, że punkty są większe mogę odczytywać silne emocje nawet nie wchodząc do nich. Dlatego czułam spokój Esme, radość Carlisle’a i…
…przerażenie Rose. Szybko weszłam do jej myśli i poczułam ten ból i strach… Gdzieś obok niewyraźne głosy, a potem nie było już nic.

Z tamtej nocy, choć to niemożliwe u wampira, pamiętam niewiele. Może tylko moją złość i rozpacz, przerażenie. Pamiętałam uczucie pędu i to jak powietrze omiatało moją twarz gdy biegłam, do Rosalie. Chyba spieszyłam jej na ratunek. A potem była rozpacz i długie godziny niczego. Pustki. Nie wiedziałam co się działo ze mną przez ten straszny czas. Ale jednej myśli byłam pewna – tej którą posłałam do ojca.
Dopadli ją w jej własnym domu. Musiałam ją przemienić.

Clarie - 2009-06-21 23:16:16

o jacie, jacie!!
ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich z tego "życia" Belli :)
może dlatego, że lubię Rose...
historia utrzymuje w napięciu, nie mogę się doczekać jutra;]

bogus1 - 2009-06-22 20:16:31

Świetne świetne czekamy, czekamy :)

Dredzio - 2009-06-23 16:03:47

Wiem, że miałam dodać wczoraj, ale zwyczajnie zapomniałam.
http://i39.tinypic.com/24436ro.gif


Rozdział dwunasty

To było takie… dziwne.
Znać wszystkie sekrety mojej matki, każdą myśl siostry i wiedzieć dokładnie, jak wyglądało życie brata. Byłam obecna przy ich śmierci, i to ja ich przemieniałam. Wspierałam Esme, Rosalie i Emmetta w czasie przemiany. Pozwalałam by ich myśli krążyły swobodnie, jak najdalej od bólu. Aby moi najbliżsi, mogli zapomnieć o cierpieniu. Nigdy wcześniej nie robiłam czegoś takiego i kiedy za pierwszym razem okazało się, że jest to skuteczne, postanowiłam już zawsze pomagać im w ten sposób.
Wieki temu, kiedy Edward mnie przemienił, razem z Carlisle’m postanowili spróbować uśmierzyć ból przemiany, przez podanie mi morfiny. Nie przyniosło to jednak pożądanego efektu. Potem dowiedziałam się, że w przeszłości Carlisle eksperymentował już z zimnymi okładami i innymi lekami. Nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek cierpiał z jego winy. Przecież to on przemienił niemal wszystkich członków rodziny. Zdesperowany, szukał ratunku nawet w medycynie zachodu. Jednak nic nie pomagało i po mojej przemianie Carlisle nie szukał dalej. Bo stracił już wszelką nadzieję - był przekonany, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby pomóc. Był również pewien, że nasza rodzina już się nie powiększy. Jednak to działo się w innym życiu, a mianowicie pierwszym, o ile w ogóle takie istniało.
Nikomu nawet nie przyszło na myśl, żeby spróbować zająć czymś uwagę cierpiącej osoby. Postarać się odciągnąć myśli od palącego bólu. Żaden z wampirów nie podejrzewał, że remedium na ogień trawiący ciało, to prosta rozmowa, dzięki której można było o nim zapomnieć. Prosta i nieinwazyjna metoda okazała się najskuteczniejsza.
Po raz kolejny cieszyłam się z tego, że mam taki dar. Dzięki niemu nie musiałam patrzeć na cierpienie mojej rodziny. Ale moja moc miała też swoje wady. Sama możliwość czytania w czyichś myślach jest mankamentem tego daru. Nienawidziłam naruszania cudzej prywatności. W czasie przemiany moja matka i rodzeństwo desperacko chwytali się każdej chwili bez bólu. Opowiadali mi o tym, o czym przysięgli sobie nigdy nie myśleć; zapomnieć. Nieświadomie pokazywali mi więcej niż chcieli, ale nie mogli przestać. Za cenę ulgi w bólu bez wahania oddawali mi całych siebie. To było moje przekleństwo. Brzemię, z którym musiałam egzystować. Mój dar, to jednocześnie największe błogosławieństwo, jak i największe przekleństwo.
Z Emmettem było mi najłatwiej. Jego myśli były czyste, niewinne. Przed nikim nie miał tajemnic. Tak jak powiedział kiedyś Edward, nie było rzeczy, której nie powiedziałby na głos, lub nie sprawił, że stała się rzeczywistością. Mój wielki brat był jak przejrzyste jezioro, wolne od tajemnic.

Emmett…

Zimą, 1935 roku przenieśliśmy się do miasteczka Gatlinburg, w stanie Tennessee. Uprzedziliśmy z Carlisle’m, Esme i Rose, że nie zabawimy tu długo. Miało to być nasze ostatnie miasto po drodze na Alaskę. Chcieliśmy w końcu osiąść się gdzieś na dłużej i stąd nasza decyzja o zamieszkaniu właśnie tam. Planowaliśmy niedługo dołączyć do Tanyi i jej sióstr.
W Gatlinburg nawet nie próbowaliśmy zawierać znajomości z mieszkańcami, bo mieliśmy zostać tu zaledwie pół roku – aż do lata. Tak naprawdę przyjechaliśmy tu tylko dla Emmetta, ale po części też dla Rosalie. Carlisle i ja chcieliśmy dla niej przede wszystkim szczęścia. Bo tylko my wiedzieliśmy ile kiedyś wycierpiała i przez co przechodziła. Jak źle znosiła egzystencję wampira, bez Emmetta. Chcieliśmy jej to wynagrodzić, nawet jeśli tego nie pamiętała. I tak oto przeprowadziliśmy się tutaj, do miasteczka, choć początkowo mieliśmy zamieszkać w jego okolicy.

Zazwyczaj była tu pochmurna pogoda, a słońce pojawiało się rzadko, dlatego mogłam chodzić na częste spacery z moją siostrą. Wspólnie też polowałyśmy i spędzałyśmy każdą wolną chwilę – zupełnie jak za jej życia. To był dobry układ. Nasi przybrani rodzice mieli w końcu czas dla siebie, którym mogli się cieszyć bez wyrzutów sumienia, bo w końcu nie byłam sama. Miałam teraz bratnią duszę, zawsze blisko siebie. Cieszyłam się szczęściem moich bliskich i tym, że wszystko było inne niż kiedyś. Przede wszystkim Rosalie.
Wtedy, była zgorzkniała i zarozumiała. Myślała wyłącznie o swojej urodzie - jedynej swojej zalecie. Ale teraz była inna. Głównie dlatego, że miałyśmy czas poznać się lepiej, jeszcze za jej życia. Właśnie wtedy się zaprzyjaźniłyśmy. Miałam okazję poznać jej inne cechy i zalety. Wpłynąć na nią chociaż trochę. Rosalie, którą znałam wcześniej, w ogóle nie przypominała tej, którą znałam teraz. Cieszyła się o wiele bardziej z naszego towarzystwa i nie żałowała tego, że jest wampirem. Właściwie to teraz bardziej lubiła siebie jako wampira, i życie, czy naszą egzystencję. Rose podobało się to jak wiele czasu mamy dla siebie, i to jak oglądali się za nami mężczyźni. Uwielbiała stroić się godzinami.
Polowania także sprawiały nam przyjemność. Uwielbiałyśmy biegać. Czuć ten pęd, i wiatr we włosach. Byłyśmy wtedy wolne, szczęśliwe i z uśmiechem patrzyłyśmy w przyszłość. Rzadko kiedy rywalizowałyśmy. Moja siostra nie była tym typem wampira.
Rosalie często mówiła w żartach, że jesteśmy boginiami. Piękne, o nadprzyrodzonej sile, nieśmiertelne. Boginie, władczynie ludzi.
Nie lubiłam tego określenia, ale tolerowałam je, ponieważ to były tylko żarty. Rose nie myślała tak naprawdę.
Myślę, że przez częste i długie rozmowy wszyscy przejęli mój punkt widzenia. Nikt nie żałował tego, czym jest i jakie jest jego życie. Kochałam egzystencję wampira. Wszyscy ją kochaliśmy. W chwilach, w których nie zamartwiałam się przyszłością, cieszyłam się moim niby-życiem. Podchodziłam z entuzjazmem do wszystkiego i zawsze chętnie podejmowałam nowe wyzwania. Pewnego dnia, kiedy miałam wyjątkowo dobry humor, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy prawie przez całą dobę, Carlisle wspomniał, że mogłabym konkurować z Alice. To ona zawsze była najbardziej rozentuzjazmowanym wampirem w domu. To stwierdzenie oczywiście od razu zniszczyło mój dobry humor, który zniknął niby pękająca bańka mydlana. Bo to przywróciło wspomnienia o naszej dużej, szczęśliwej rodzinie. Chciałam by była taka już teraz.

To był wyjątkowo słoneczny i ciepły, letni dzień – idealny na polowanie.
Wszyscy widzieli, że byłam dziś jakaś nieswoja. Ale nie pytali. Już nie pierwszy raz tak było, dlatego wiedzieli jak się zachować. Jednak wciąż nie znali powodu mojego zamyślenia – poza Carlisle’m. Tylko my wiedzieliśmy, co się dziś wydarzy.
Jak zwykle wybiegliśmy poza granice miasteczka około stu mil. Rosalie i ja wyszłyśmy naprzód, niczym niecierpliwe dzieci. Tak naprawdę nigdzie nam się nie spieszyło. Przecież miałyśmy na wszystko całą wieczność, prawda? Po prostu znów chciałyśmy poczuć ten pęd, i naszą ukochaną wolność. Z początku nawet nie zauważyłyśmy, kiedy znalazłyśmy się w miejscu, w którym dotąd nie byłyśmy. Zaciekawione zwolniłyśmy i postanowiłyśmy rozejrzeć się w okolicy. Może będą tu jakieś niedźwiedzie? W tych lasach bardzo często można było spotkać jelenie, które były mało sycące. Nie chciałam znów zabijać kilku z nich. Poza tym, smakowały okropnie. Jeden niedźwiedź wystarczał mi zamiast kilku jeleni.
Czułam jak Carlisle i Esme podążają za nami.
Z początku nic nie usłyszałam, ale wiedziona złym przeczuciem sprawdziłam czy jakieś myśli znajdują się w okolicy. Zamknęłam oczy i skupiłam się na znajdujących się w pobliżu umysłach. Zobaczyłam trzy duże, jasne, pulsujące punkty… i jeden malutki, blaknący…
Mój krzyk zaalarmował bliskich i sprawił, że ptaki z pobliskich drzew zerwały się z krzykiem. Wszyscy w jednej chwili znaleźli się koło mnie.
- Tam ktoś jest – szepnęłam. – I umiera –nadal szepcząc spojrzałam w oczy Carlisle’a, który tylko skinął głową. Od razu zerwałam się do biegu, a za mną podążała reszta. Kiedy byliśmy coraz bliżej każde z nas to poczuło – zapach ludzkiej krwi. Przyspieszyłam, bojąc się, że będzie za późno. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogłabym nie zdążyć uratować Emmetta.
Na miejscu zobaczyłam zmasakrowane ciało brata. Ale nie zwątpiłam nawet przez chwilę, słyszałam ciche bicie jego serca.
Esme i Rosalie musiały zostać z tyłu. Nie polowały już od ponad dwóch tygodni i mogły ulec pokusie.
- Idźcie dokończyć polowanie – powiedział do nich spokojnie Carlisle. – My się nim zajmiemy.
Moja matka wraz z siostrą, na początku nie chciały nas słuchać. Pragnęły zostać z nami i zobaczyć co stanie się ze znalezionym chłopakiem. Szczególnie Rose miała co do tego mieszane odczucia. Chciała jednocześnie tu być, przy chłopaku, o którego się martwiła, jak również chciała być jak najdalej stąd, w obawie, że go zabije. Dla niej, krew Emmetta pachniała wyjątkowo pięknie. Jednak wkrótce pragnienie stało się dla nich nieznośne. Odeszły niechętnie, chcąc być tu z nami. Jednak wiedziały, że poinformuję je o bieżącej sytuacji.

Razem z Carlisle’m sprawnie rozprowadziliśmy jad po ciele Emmetta. Najpierw skupiając się na ranach, później na sercu. Staraliśmy się przelać w niego jak najwięcej jadu, aby przemiana trwała jak najkrócej. W końcu skończyliśmy, a Em nadal był nieprzytomny. Nie martwiłam się o niego, ponieważ słyszałam jego serce. Biło cicho i słabo, ale nadal biło. Emmett żył, czy raczej powoli umierał, w sposób przez nas kontrolowany.
Przenieśliśmy go w miejsce, z którego nie docierał zapach jego krwi. Nadal znajdowaliśmy się w lesie, z dala od miasteczka. Zawołałam Esme i Rosalie. Obie cieszyły się, że udało nam się go uratować. Teraz one miały z nim zostać, ponieważ ja i Carlisle wciąż nie polowaliśmy. Mimo, iż nie odczuwaliśmy pragnienia w normalny sposób, to wciąż musieliśmy polować – inaczej słabliśmy. Załatwiliśmy to szybko, zabijając przypadkowe zwierzęta. Nie minęło pół godziny, a już wracaliśmy do Gatlinburg z nowym członkiem rodziny.
Na polowanie wybraliśmy się późnym popołudniem, dlatego kiedy wróciliśmy, już dawno zapadł zmrok. Ułatwiło nam to powrót do domu i uniknięcie późniejszych pytań zadawanych przez sąsiadów. W domu wszyscy od razu próbowali się czymkolwiek zająć, byleby nie myśleniem o nieprzytomnym Emmecie. Carlisle od czasu do czasu sprawdzał jego stan, który się nie zmieniał. Za którymś razem chłopak ocknął się. Natychmiast nawiązałam połączenie z jego umysłem, aby mu wszystko wytłumaczyć. Gdy tylko usłyszałam jego myśli, mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Carlisle – zwróciłam się do ojca. – On myśli, że jesteś Bogiem. Modli się.
Mój ojciec westchnął, znał tę historię. W pierwszym życiu, Emmett kiedyś opowiedział mi, że podczas przemiany myślał, że trafił do piekła. Potem ocknął się i zobaczył Carlisle’a. Wtedy on wydał mu się Bogiem. Najwyraźniej historia lubi się powtarzać, pomyślałam z przekąsem. Na wzmiance o Bogu, Rosalie wstała i podeszła do Emmetta. Domyślałam się, że chciała zostać jego boginią. Uśmiechnęłam się do siebie i dołączyłam do nich, żeby wesprzeć Emmetta i wytłumaczyć mu wszystko.

Teraz już na pewno wiedziałam, że Rose pokochała go tak, jak powinna. Już prawie tworzyliśmy całą rodzinę.
Brakuje jeszcze tylko dwojga, a będziemy tworzyć pełną rodzinę – powiedziałam do Carlisle’a.
Trojga – poprawił mnie spokojnie, ale go zignorowałam. Nie chciałam sobie robić nadziei na to, że spotkam kiedyś Edwarda.

bogus1 - 2009-06-23 19:26:10

Super podoba mi się strasznie Kiedy będzie kolejna część? Czekam  :)

Clarie - 2009-06-23 22:16:15

ja...
rozkręcasz się koleżanko.! ;D
podoba mi się coraz bardziej...
czekam na kolejne:)

(chciałam Cie skrzyczeć za ten dzień opóźnienia, ale rozdział zrekompensował mi ubytki na psychice spowodowane niecierpliwym wyczekiwaniem.:P)

Dredzio - 2009-06-23 23:15:40

Dobra, a teraz będę wradna i powiem, że rozdział będzie jutro, albo za dwa tygodznie... ==" Jutro sobie wyjeżdżam i nie wiem czy zdążę skończyć rozdział...

~~Brie~~ - 2009-06-24 12:51:38

jeden z moich ulubionych rozdziałów ;)

miłego wypoczynku ;)

Alice-Agnes - 2009-06-29 00:00:35

No to czekamy!
Oba roździały extra,są małe literówki,ale ogólnie ok.
WENY!

Dredzio - 2009-07-13 16:18:07

Przepraszam, za opóźnienie, ale ja chyba bałam się tego trzynastego rozdziału. Przesądny ze mnie człowiek. ^^” No i dodaję to trzynastego… Mam tylko nadzieję, że moje obiekcje nie okażą się słuszne. ^^”

Rozdział trzynasty

Początki z Emmettem były trudne, w porównaniu z Esme i Rosalie. O ile były one spokojne i ostrożne, to mój wielki brat był ich przeciwieństwem. Było mi trudno okiełznać Emmetta – wydawał się mieć w sobie zbyt dużo energii. Pomimo to nie poddawałam się i z czasem było tylko lepiej. Oczywiście pomagała mi w tym Rosalie. Chyba tylko ona potrafiła nad nim jakoś zapanować.
Czasem Emmett przypominał mi małe dziecko, które nikogo nie chciało słuchać. Myślał, że doskonale poradzi sobie bez moich rad. Oczywiście nie udało mu się to. Na początku zniszczył cały nasz dom. Nie dość, że był wyjątkowo silny jak na wampira, to był na dodatek nowonarodzonym, który czerpał jeszcze moc ze swojej własnej krwi. Właśnie to przyspieszyło naszą decyzję o przeprowadzce. Opuściliśmy Gatlinburg, w którym spędziliśmy raczej krótki okres czasu. Zaczęliśmy zmierzać ku Alasce, na której mieliśmy osiedlić się na dłużej.

Gdy biegliśmy pośród drzew, las wyglądał tak, jakby się szybko przesuwał. Byliśmy na pierwszym polowaniu w naszym nowym miejscu zamieszkania. Każdy z nas z radością biegł pośród śniegu w poszukiwaniu zwierzyny. Nie zwykliśmy polować wszyscy razem. Zanim pojawił się Emmett polowałam razem z Rose. A Carlisle z Esme. Teraz moja siostra musiała dołączyć do naszych rodziców, ponieważ ja towarzyszyłam Emmettowi. Na początku musiałam go oswoić z myślą, że będzie zabijał zwierzęta, a potem miałam go nauczyć jak ma to robić. Normalny wampir zaczynał sobie radzić już po trzecim polowaniu, ale Em miał duże problemy z kontrolowaniem swojej siły i chęci popisania się przed Rosalie. Szczególnie to drugie utrudniało mu skupienie się na nauce.
Biegliśmy już od jakiegoś  czasu, w poszukiwaniu zwierząt. W końcu wyczuliśmy ich zapach. Był kusząco słodki i zapowiadał spotkanie z drapieżnikami. Oboje ucieszyliśmy się z tego. Jako jedyni w rodzinie nigdy nie mogliśmy zadowolić się kilkoma łosiami, czy jeleniami. Zawsze szukaliśmy drapieżników; ich krew pachniała o wiele lepiej niż innych zwierząt. Bezgłośnie zbliżyliśmy się do źródła smakowitego zapachu. Kiedy tylko zobaczyłam czym są jego właściciele, jęknęłam cicho, kiedy Emmett już poszukiwał wśród nich swoją ofiarę.
- Em, proszę zapomnij o tych wilkach.
Emmett jęknął zawiedziony. Pomimo że nie zezwalał mi na wchodzenie do jego umysłu i jakiekolwiek telepatyczne rozmowy, to zawsze się mnie słuchał. Był idealnym towarzyszem polowań i walk. Wykonywał moje polecenia bez zbędnych pytań. Dopiero kiedy wracaliśmy do domu lub mieliśmy czas na spokojne przedyskutowanie wszystkiego, Emmett zaczynał swoje przesłuchania.
Minęliśmy watahę wilków nie zwracając ich uwagi. Kilkanaście kilometrów dalej natknęliśmy się na stadko łosi. Oczywiście mogliśmy szukać niedźwiedzi dalej, ale chcieliśmy już wracać. A kiedy połączyłam się z pozostałymi, okazało się, że już na nas czekają.
- Em, pamiętaj o tym co mówiłam ostatnio. I skup się, bo znów nie okiełznasz swojego szału. – Było mi szkoda brata. Wszyscy w rodzinie widzieliśmy jak męczy się ze swoją niewiarygodną siłą. Pomoc, którą mu oferowałam była moim zdaniem za mała, ale nie mogłam zrobić więcej, gdyż Emmett nie dopuszczał mnie do swojego umysłu.
- Wiem – odpowiedział cicho.
Potem skoczyliśmy równocześnie. Każde z nas doskoczyło do wybranego wcześniej łosia. Swojego powaliłam zręcznie na bok i zanim zdążył się zorientować co się dzieje, już skręciłam mu kark. Nie przeszkodziło mi przy tym jego poroże, które pękło z trzaskiem, pod wpływem nacisku na zmarzniętą ziemię. To wszystko trwało może sekundę. Zerknęłam na bok, gdzie Emmett nadal mocował się ze swoją ofiarą. Uśmiechając się pod nosem pochyliłam się ku gardle mojej zwierzyny, przy akompaniamencie szamotaniny jaką zaczął Em.
Przez to, że nie odczuwam pragnienia w normalny sposób, polowania były dla mnie trudniejsze. Zwykle wampir nie zwraca do końca swojej uwagi na zapach ofiary. Kieruje nim pragnienie, zagłuszając do pewnego stopnia jego zmysły. Przez to, że opanowałam swoje wampirze instynkty mogłam pokonać pragnienie. Dlatego kiedy poczułam zapach krwi, w moim gardle nie wybuchł ogień. Nie zagłuszył on zmysłu węchu i mogłam w pełni odczuwać… Smród zwierzęcia. Obrzydzało mnie to, ale wiedziałam, że bez krwi osłabnę. Dlatego zawsze wstrzymywałam oddech, gdy moje ofiary pojawiały się w zasięgu wzroku i nie musiałam się już kierować węchem.
Uwinęłam się z moim posiłkiem najszybciej jak mogłam, a potem przypatrywałam się Emmettowi. W czasie kiedy się posilałam, zrezygnował ze swojej pierwszej ofiary i złapał drugą.
Próbował rękoma powstrzymać kopyta wierzgającego łosia, jednocześnie posilając się. Niestety i tak nie udało mu się uchronić koszuli przed zniszczeniem. Kiedy skończył, odwrócił się do mnie z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Zauważyłam, że krew skapywała mu po brodzie. Pokręciłam głową z udawaną dezaprobatą, patrząc na umorusanego, ale zadowolonego z siebie brata i wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni.
- Wytrzyj się – mruknęłam podając mu ją. A po chwili dodałam. – No i znów koszula nadaje się do wyrzucenia...
Emmett uśmiechnął się do mnie tym swoim głupkowatym uśmiechem, za który tak bardzo go kochałam.
- Następnym razem będzie lepiej – zapewnił mnie i zaczął biec w miejsce spotkania z resztą rodziny.
Ruszyłam zaraz za nim, po chwili go doganiając.
- Po za tym, teraz było o wiele lepiej, prawda? – dodał chwilę potem. – Nie rozwaliłem mu głowy i wszystkich organów wewnętrznych.
Zaśmialiśmy się razem na wspomnienie pierwszego polowania Emmetta. Zanim w końcu się posilił, zabił trzy jelenie, łosia i dał się poturbować niedźwiedziowi. Na początku w ogóle nie wiedział jak ma zapanować nad swoją siłą i stąd jego problemy z polowaniem.
Gdy tylko dotarliśmy na niewielką polankę, na której czekali już nasi rodzice i Rosalie, Em od razu podszedł do ukochanej. Emmett i Rosalie nie przepadali za chwilami rozłąki i zawsze kiedy zostawali rozdzieleni z różnych powodów, starali się jak najszybciej do siebie wrócić. Na widok tych dwojga coś zawsze drgało w moim martwym sercu.
- Co tak długo? – zapytał Carlisle podchodząc do mnie.
- Mało tu niedźwiedzi – mruknęłam. – No i spotkaliśmy kilka watah.
Carlisle pokiwał głową ze zrozumieniem i odwrócił się z stronę domu.
- No to chodźmy – powiedział i ruszył biegiem.
Reszta podążyła za nim, a po chwili dołączył do mnie Emmett z Rosalie u boku-
To co było z tymi wilkami? – zapytał. – Pachniały przecież całkiem nieźle.
- Kolejna z moich pokręconych zasad moralnych – powiedziałam uśmiechając się do niego. Gdy rozmowa schodziła na niebezpieczne tory, dotyczące mojej przeszłości, zawsze wykręcałam się jakimiś moimi zasadami, które wymyślałam na poczekaniu.
- A mogę liczyć na jakieś wytłumaczenie?
- Lubię wilki – odpowiedziałam prosto. – Dlatego nie chcę ich zabijać.
Em słysząc to prychnął. Nie lubił tych moich prostych odpowiedzi. Nie dowiadywał się niczego konkretnego, ale nie mógł też zarzucić mi, że nie odpowiadam na jego pytania.
- Niedźwiedzie też lubisz, prawda? – Em nie kontynuował już tematu wilków, a chciał tylko poprowadzić luźną rozmowę.
- Lubię, ale pod innym względem. Nie znam żadnego niedźwiadka, więc nie mam wyrzutów sumienia kiedy je zabijam.
- Och czyżby? – zapytał Emmett unosząc brew. Domyśliłam się o co mu chodziło. Plułam sobie teraz w brodę, żałując, że mu to kiedyś powiedziałam. Teraz wspominał o tym przy każdej możliwej okazji.
Kiedy wybrałam się z Emmettem na jego pierwszy spacer po mieście uważnie sondowałam umysł każdego przechodnia, żeby sprawdzić czy mój brat nie wzbudzał podejrzeń. Oczywiście wielu ludzi od razu pomyślało, że Em wygląda jak niedźwiedź. Jego postura była od razu kojarzona z tym zwierzęciem. Zdenerwowało mnie to, że nikt nie umiał wymyślić innego, trafniejszego określenia. I właśnie dlatego mu o tym powiedziałam, żeby pokazać bratu, jak prości są ludzie. Uczepiają się jednej myśli. Ale skutek był odwrotny, zamiast razem ze mną oburzyć się na to mało trafne określenie, ucieszył się. Porównywanie go do niedźwiedzia bardzo mu się spodobało. Ale dlaczego mu się dziwiłam? Przecież to nasz Emmett.

~~Brie~~ - 2009-07-15 20:35:28

niepotrzebnie bałaś się tego trzynastego rozdziału...

jest świetny ...

zwłaszcza niedźwdek Em xDD

bogus1 - 2009-07-22 11:27:53

Bardzo fajny taki ciekawy i spokojniejszy z taką nutką tego czegoś Opis polowania Ema super :)

Dredzio - 2009-09-07 17:22:13

Na początku bardzo Was przepraszam, za to, że musieliście czekać na nowy rozdział ponad miesiąc. Był już gotowy trzynastego sierpnia, ale potem pojawiły się problemy z komputerami i wyjazdami. Ten rozdział trzynasty chyba rzeczywiście był pechowy. ^^"
A teraz zapraszam do czytania. :D


Rozdział czternasty

Beta: Sunrisempire

Leżałam pośród śniegu, trzymając ręce pod głową. Wpatrywałam się w niebo i podziwiałam płynące po nim chmury. Zastanawiałam się. Rozmyślałam, czy po prostu tylko tam leżałam. Czułam wielką pustkę w sobie, w miejscu, w którym powinno być serce. Westchnęłam. Doskonale wiedziałam gdzie było. Moje serce było z Nimi. Tak, jak moja dusza. Po raz pierwszy od czasów mojego drugiego życia pozwoliłam sobie poczuć jak mocno mi Ich brakuje. Jak tęsknię.
Tak bardzo chciałam, żeby po moim policzku spłynęła samotna łza. Zabrała ze sobą wszystkie troski i żale, a potem odpłynęła. Spadła na śnieg i zaginęła pośród miękkiego puchu. Przepadła na zawsze, zabierając ode mnie to, co złe. Chciałam żeby mi ulżyło i abym mogła zapomnieć. Organizmy wampirów nie były w stanie produkować łez. Jedyne co nawilżało i chroniło ich oczy, to jad. Ale nikt nie umiał sprawić, żeby jad spływał po policzkach, w kształcie kropli. To dlatego wampiry nie płakały. Wszystko musiały dusić w sobie, bez szansy na oczyszczenie jakie dawał płacz. Czasem były przez to zgorzkniałe i pełne nienawiści do ludzi. Zazdrościły swoim ofiarom – nie tego kim były, a tego co najbardziej ludzkie. Umiejętności płakania.
Płacz oczyszczał.
Miguel de Cervantes powiedział: „Ten cię kocha, przez kogo płaczesz”. Ja nie płakałam. Czy to oznaczało, że nikt mnie nie kochał, tak jak tego pragnęłam? Bycie wampirem tu i teraz wykluczało możliwość płakania. Gdybym urodziła się w swoim czasie, Edward żyłby wtedy, a ja mogłabym wylewać łzy, tęskniąc za nim, wiedząc, że gdzieś tam jest. W takim razie, czy to oznaczało, że...

Edwarda nie ma...?

Z mojej piersi wyrwał się suchy, wampirzy szloch.
- Bella? – usłyszałam. Po głosie poznałam, że to Tanya.
Zbliżała się do mnie ostrożnie. Chyba już daleka widać było, że nie jestem w najlepszym nastroju i wampirzyca nie chciała mi zanadto przeszkadzać. Zanadto. Omal się nie uśmiechnęłam na wspomnienie naszego pierwszego spotkania.

Każdy z nas znał przeszłość wszystkich członków rodziny. Dlatego też, nie tylko ja wiedziałam jak Carlisle poznał klan Denali i dlaczego kierujemy się akurat na Alaskę.
Ojciec poznał Irinę, Kate i Tanyę, kiedy mnie jeszcze z nim nie było, i sam podróżował po świecie, w pierwszych dekadach swojej wampirzej egzystencji.
Historia Carlisle’a jest najciekawszą pośród innych opowieści o ludzkim życiu członków naszej rodziny, ponieważ w przeszłości dużo podróżował. Na świecie poszukiwał nie tylko wiedzy, ale też swojego miejsca na ziemskim padole. Gdziekolwiek był, rzadko spotykał wampiry. Czasem udało mu się spotkać kilka z nich, ale nie zostawał z nimi długo, o ile w ogóle nie ograniczał się do samej rozmowy. Nie mógł długo wytrzymać z istotami, które zabijały ludzi dla własnej przyjemności. To było po prostu wbrew jego zasadom i sumieniu. Czuł, że nie pasuje do wampirów i przez długi czas unikał swoich pobratymców. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, w którym czułby się dobrze. Miał wrażenie, że nie pasuje do tego świata. Był przez to bardzo przybity.
Jego podróż po świecie rozpoczęła się po tym, jak przepłynął kanał La Manche i dotarł do Francji. Jeszcze długo podróżował po Europie, zanim dotarł do Włoch. Przez długie noce kręcił się po mieście bez celu, aż spotkał jednego ze strażników Volturi. Vincenzo, bo tak nazywał się owy wampir, niezwłocznie zaprowadził tego nietypowego przedstawiciela rasy przed oblicze swoich przywódców. Carlisle od razu spodobał się Volturi, ale nie był pierwszym złotookim wampirem jakiego widzieli. Słyszeli już przedtem o dziwnych wampirach z Alaski, które wyrzekły się picia ludzkiej krwi, a ich oczy przybrały nietypową, złotą barwę. Volturi nie mogli ukryć zdziwienia na widok takiego wampira. Nie byli w stanie sobie wyobrazić jak można obyć się bez ludzkiej krwi. Dlatego też, Carlisle został u nich kilka dekad. Oczywiście nie pochwalał ich trybu życia, i próbował nakłonić ich do zmiany diety, ale Volturi imponowali mu swoim obyciem i wyrafinowaniem. Znacznie różnili się od innych wampirów, a w dodatku miał dostęp do bogatego księgozbioru rodu Volturi, oraz wszelkich wygód. Obcując z nimi mógł też dowiedzieć się naprawdę wiele o wampirach z całego świata. Dzięki temu zdobył wiedzę, która mogła być porównywalna z moją. W końcu jednak odszedł, wiedziony ciekawością. Chciał się dowiedzieć, dlaczego inni też nie chcą zabijać ludzi. Miał nadzieję, że w końcu znajdzie swoje miejsce w świecie.
Tak właśnie Carlisle dotarł na Alaskę. Ku swojej uldze odnalazł tam klan Denali. Tworzyły go – i tworzą po dziś dzień -  Irina, Kate i Tanya. To właśnie tu ojciec odkrył, że wcale nie szukał wampirów wegetarian, którzy byli tacy jak on. Widząc trzy kochające się siostry, w końcu zrozumiał, że nie szukał kogoś, z kim mógłby się zaprzyjaźnić. A poszukiwał kogoś, kogo będzie mógł pokochać. To właśnie wpłynęło na decyzję Caliesle’a. Od tamtej pory nieustannie poszukiwał osoby, którą mógłby pokochać.
I tu historia ojca łączy się z moją. Widział mnie, umierającą. Był świadkiem odejścia moich kochających rodziców i wiedział, że zostałam sama. Świadomość, że straciłam rodziców, a także miłość, którą mnie otaczali, przeważyła na jego decyzji. Postanowił mnie przemienić.
Carlisle nigdy nie planował dużej rodziny, ale po spotkaniu mnie, wiele się zmieniło w jego egzystencji. Powiększał swoją rodzinę świadomie i z radością na myśl o nadchodzących latach.
Nadszedł długi, choć nie dla nas, czas, przez który mieliśmy czekać na Alice i Jaspera. Kilka lat, które postanowiliśmy spędzić na Alasce. Długą drogę przebyliśmy w kilka tygodni. Dzięki naszej wytrzymałości prawie w ogóle nie musieliśmy się zatrzymywać. Jednak po polowaniach czuliśmy się ociężali i dlatego zatrzymywaliśmy się na kilka chwil. Po drodze też nie obyło się bez niespodzianek, których głównymi sprawcami byli Emmett i Rosalie.

W końcu po długiej podróży dotarliśmy na miejsce. W oddali było już widać niewielki domek. Ucieszyłam się na myśl, że nasza podróż dobiega końca. Chociaż wcale mnie nie męczyła, i nie była taka monotonna jak mogłaby się zdawać, to po prostu cieszyłam się z tego, że w końcu osiągnęliśmy cel.
- Bello, zechcesz zawiadomić Kate? – zwrócił się do mnie Carlisle.
Z trójki sióstr najbardziej zaprzyjaźnił się z Kate. Pomimo że to Irina była najstarsza, i to jej towarzystwo mogło wydać się dla ojca najodpowiedniejsze, to najlepiej rozmawiało mu się ze średnią z sióstr. To właśnie dlatego, o naszym przybyciu postanowił zawiadomić ją.
Połączyłam umysł Carlisle’a i Kate, a potem spojrzałam na ojca i kiwnęłam głową. Na ten znak zaczął mówić.
Witaj Kate. Mam nadzieję, że nie przybywam nie w porę. Chciałbym tylko powiedzieć, że jestem niedaleko i mam małą niespodziankę. Do zobaczenia.
Zerwałam kontakt i uśmiechnęłam się do siebie w myślach. Będąc swoistą anteną, słyszałam i czułam wszystko co powiedział Carlisle. Czułam jak zwykle emanujący od niego spokój i uprzejmość. Jego głos zdawał się hipnotyzować i uspokajać nie gorzej niż Jasper. A kiedy mówił do kogoś, z moją pomocą, wprost do umysłu, siła jego wpływania na uczucia dorównywała zdolnościom Jazza.
Po kilku minutach staliśmy już przed domkiem, na wprost trzech wampirzyc. Na nasz widok gospodynie przybrały pozycje obronne. Nic dziwnego, skoro było nas tak dużo. Na przedzie stał Carlisle i Esme. Za nimi ja, a potem Emmett i Rosalie. Na wszelki wypadek wniknęłam w ich myśli. Chciałam mieć pewność, że nie mają wobec nas wrogich zamiarów.
I po co  przyprowadził tu tę zgraję? Pewnie będą z nimi same kłopoty. – Charakter Iriny zawsze mnie trochę irytował.
Kate za to nie myślała o niczym szczególnym. Po prostu wodziła po nas wzrokiem, zastanawiając się, jacy jesteśmy.
To myśli Tanyi zaniepokoiły mnie najbardziej. Były... puste. Nie spotkałam się jeszcze nigdy z czymś takim. Przez myśl przemknęło mi, że Tanya też ma coś w rodzaju tarczy, ale od razu uznałam to za głupotę. Przecież Edward słyszał myśli wszystkich Denali. Czekając na jakąś myśl wampirzycy, przyjrzałam się jej ukradkiem. Zerkała na mnie. Ale uznałam to za normalne, jako że przed chwilą tu przybyliśmy i pewnie była nas ciekawa.
Piękna.
Pojedyncza myśl od razu zwróciła moją uwagę. Jednak tego co nastąpiło potem, nie zniosłam i zerwałam kontakt. Reakcja Tanyi na wygląd Rosalie był standardowy. Każdy człowiek, czy wampir w pierwszej chwili zaniemówił na jej widok, a potem sypały się fale komplementów. Najmłodsza z Denali zareagowała podobnie. Po tym jak odzyskała swój mentalny głos, poczułam nieprzerwany potok podziwu, uwielbienia i emocji, od których natłoku mogło mi się zrobić niedobrze. Zdusiłam westchnięcie. Kolejna osoba zakochująca się w Rose od pierwszego wejrzenia.
Rose, sądzę, że masz kolejną adoratorkę.
Poczułam rozbawienie siostry, które i mi się udzieliło.
Która to?
Tanya, ta najmłodsza.
O.
To wszystko działo się w czasie, kiedy Carlisle witał się z przyjaciółkami.
- ...Bella – dotarł do mnie jego głos. – A tam Rosalie i Emmett. To naprawdę grzeczne dzieciaki...
Widocznie Carlisle znał Irinę na tyle dobrze, że wiedział o jej obawach.
To, że rozmawialiśmy cały czas przed domem mogłoby się wydać nieuprzejmością ze strony gospodyń, ale takie reguły panowały wśród wampirów. Przecież Denali nie mogły zaprosić nas na kawę, a wchodzenie do środka było bez sensu. Równie wygodnie było nam tutaj. Irina i Kate rozmawiały ze swoim starym przyjacielem, a Tanya stała krok za nimi. Zauważyłam, że mi się przygląda. Odwróciłam się do siostry, żeby przekonać się, czy też zwróciła na to uwagę. Rose uniosła tylko brwi. Czasem gesty i miny znaczyły więcej niż słowa i myśli. Tym razem siostra chciała mi zapewne powiedzieć coś w rodzaju: „Widocznie nie mnie ktoś tu adoruje”. Uśmiechnęłam się do niej wywracając oczami i odwróciłam z powrotem do rozmawiających. Tanya wpatrywała się w Emmetta. Po chwili zerknęła na mnie i niepewnie postąpiła o krok w naszą stronę. Nie odczekawszy się żadnej reakcji z naszej strony, podeszła powoli.
- Witajcie, jestem Tanya. Miło mi was poznać.
- Cała przyjemność po naszej stronie – odpowiedział Emmett. Razem z Rose stali teraz obok mnie.
- Może zechcielibyście udać się na przechadzkę po okolicy?
- Z przyjemnością – odparła Rosalie z uśmiechem.
Tanya po raz kolejny uśmiechnęła się nieśmiało i chwyciła mnie za rękę, ciągnąc w stronę lasu. Jej zachowanie trochę mnie zdziwiło, ale widocznie taka już była – otwarta na innych. Słyszałam, że Em i Rose podążają za nami, więc po porostu cieszyłam się biegiem.
Wiele wydarzyło się podczas tej wycieczki i wiele się zmieniło. Razem z rodzeństwem poznałam okolicę. Dowiedzieliśmy się o tutejszej zwierzynie i nasza przewodniczka wytłumaczyła nam jakie panują tu zasady. A kiedy zostałyśmy na moment same, z błyszczącymi się z podniecenia oczami, wyznała mi coś. Okazało się, że to nie Rose ma adoratorkę, lecz ja. Tanya od pierwszego wejrzenia zakochała się we mnie. Zupełnie tak jak w Edwardzie. Czasem los w brutalny sposób przypominał mi o tym, że jestem na miejscu ukochanego.
Aksamitne dłonie na moich włosach wyrwały mnie z zamyślenia. Otworzyłam oczy. Ręce miałam nadal podłożone pod głowę, a Tanya kucała za mną, głaszcząc mnie. Odchyliłam głowę lekko do tyłu i uśmiechnęłam się do niej.
- Dziękuję Tanyo. Już mi lepiej.
Usiadłam na śniegu i spojrzałam na wampirzycę.
- Carlisle chciał z tobą rozmawiać.
Kiwnęłam głową i wstałam. Odwróciłam się do Tanyi i wyciągnęłam do niej rękę.
- Chodźmy.

Clarie - 2009-09-07 18:42:42

o ja.!
myślałam przez chwile o takiej końcówce, ale mówie nieee... przecież to nieprawdopodobne;p
.. żeby Tanya w Belli...
a tu masz.! nie no świetne ;D
warto było tyle czekać. ;)

~~Brie~~ - 2009-09-07 18:58:49

oj warto, warto
było poczekać!
nie spodziwałam się takiego końca
ale rozdział jest świetny zresztą jak wszystkie xD

bogus1 - 2009-09-15 15:35:47

Super nie miałam czasu wcześniej tu zerknąć ale rozdział jest bombowy no końcówka zaskakująca wampirza "lezbijka" dobre :)

Dredzio - 2009-09-26 22:30:03

I oto dziś nadszedł czas na nowy rozdział. :D


Rozdział piętnasty

Beta: Sunrisempire

Przed domem zastałam ojca. Wyglądał na zmartwionego. I był trochę zamyślony. Domyślałam się, że jeśli chciał ze mną porozmawiać w cztery oczy, to mogło chodzić o sprawy dotyczące przyszłości. O wszystkim innym rozmawialiśmy korzystając z mojej mocy – bądź tradycyjnie. Od czasu do czasu mówiliśmy coś do siebie, zamiast posyłać myśli.
Pożegnałam Tanyę i podążyłam za Carlisle’m. Zmierzał w kierunku lasu, w ludzkim tempie.
Czy coś się stało?
Można by powiedzieć, że to nic poważnego, ale rodzina jest jedną z najważniejszych rzeczy – rozpoczął. – Martwię się o Emmetta. Minęło już tak wiele czasu, a on nadal nie jest w stanie kontrolować swojej siły.
Carlisle zdziwił mnie trochę, ponieważ byłam pewna, że będziemy rozmawiać o czymś zupełnie innym. Ale martwiłam się bratem nie mniej niż on.
Chciałabym mu pomóc, ale Em nie dopuszcza mnie do swojej głowy.
Jest inny sposób. – Carlisle wyczuł moje zainteresowanie i radość na tą myśl, dlatego szybko kontynuował. – Przypomnij sobie dwa największe pragnienia po pierwszej przemianie.
Krew, i... – tu zawahałam się na moment, ale w umyśle ojca szybko znalazłam odpowiedź – Edward...
Tak. Emmett teraz świata nie widzi poza Rosalie. Możemy to wykorzystać.
Przecież już tego próbowaliśmy. Emmett nie radził sobie, nawet jak prosiła go o to Rose.
Zgadza się. Ale tym razem odbędzie się to w inny sposób. Chciałbym cię prosić, żebyś udała się z bratem na mały trening z dala od domu. Tylko ty i on.
Różne emocje targały Carlisle’m w tamtej chwili, ale czułam, że to właściwe.
Jeśli o taką motywację chodzi, myślę, że może się udać. – Carlisle z pewnością mógł wyczuć moje wahanie na początku, ale teraz ta myśl napełniała mnie entuzjazmem. Mogłam w końcu pomóc bratu w okiełznaniu jego siły. Cieszyłam się z tego tak bardzo, ponieważ wiedziałam jakie to dla niego ważne. Musiał się czuć trochę niezdarnie w naszym towarzystwie. Doskonale imitowaliśmy ludzi i ich zachowania. Bez problemu kontrolowaliśmy naszą siłę i niektóre odruchy. Tylko Emmett sobie z tym nie radził.
Cieszę się, że mnie popierasz.- Ciepłe myśli ojca zmotywowały mnie do działania jeszcze bardziej. Chciałam zaczynać od razu.
A zatem wracajmy. Ojciec posłał mi ciepły uśmiech.
Zawróciliśmy, i nadal w ludzkim tempie podążyliśmy w stronę domu. Przez chwilę nikt się nie odzywał, zastanawiając się nad szczegółami „treningu” Emmetta. Przez głowę przelatywały mi moje myśli, nałożone na te ojca, a także znów moje. Działo się tak dlatego, że nie zerwałam kontaktu między naszymi umysłami. Kiedy o czymś pomyślałam słyszał to również Carlisle, i na odwrót. Kiedy do ojca docierały moje myśli, ja także je słyszałam, kiedy on słyszał. Dzięki temu wszystkie szczegóły mieliśmy ustalone już w niecałą minutę.
Przez kilka chwil było słychać tylko śnieg trzeszczący pod naszymi stopami i dźwięki dobiegające z domu. Dało się usłyszeć ruchy czwórki wampirów.
Pewnie znów gdzieś sobie poszli... – mruknęłam mając na myśli Emmetta i Rosalie. Chyba nie ma sensu ich szukać. To tak, jakbym stała obok... Z resztą sam wiesz...
Ojciec zgodził się, oszczędzając nam tym samym tej krępującej sytuacji, w której odczulibyśmy emocje Rose i Emmetta. Gdybym miała ich szukać, wystarczyłoby żebym zamknęła oczy. Wtedy zobaczyłabym jasne, pulsujące punkty oznaczające umysły pobliskich ludzi bądź wampirów. A także odczułabym emocje moich najbliższych.

Wróciliśmy z Carlisle’m do domu. Usiadłam w salonie, a obok mnie błyskawicznie zjawiła się Tanya.
- I co? – zagadnęła.
- Carlisle opowie o wszystkim później. – Uśmiechnęłam się lekko, ale nie patrzyłam na nią. Wampirzyca oczywiście się tym nie zraziła.
- Ale o czym?
Pokręciłam głową z rozbawieniem. Chociaż to zachowanie powinno mnie irytować, nie przejmowałam się nim. I chociaż wydawałoby się, że nasze stosunki powinny być zgoła inne, to przyjaźniłyśmy się. A, dokładniej mówiąc darzyłyśmy się nieodwzajemnionymi uczuciami. Ona nadal się we mnie podkochiwała, a ja uważałam ją tylko za koleżankę.

Po feralnym zwiedzaniu okolicy pierwszego dnia, wyjaśniłyśmy sobie wszystko. Stanowczo  zaprzeczyłam temu, że odwzajemniam uczucie wampirzycy i zapewniłam ją, że w przyszłości też tak będzie. Jednak Tanya nie zraziła się do mnie i zaproponowała przyjaźń. Wiedziałam na co się godzę, ale uważałam, że każdy zasługuje na drugą szansę. Bo przecież gdybym odnosiła się do Rose, jak Edward, nie darzyłaby mnie teraz tą swoją siostrzaną, szaloną miłością.

- Cierpliwości – szepnęłam do Tanyi, która wierciła się tuż przy mnie.
- Ale jak długo to potrwa? – dopytywała się, niczym zniecierpliwiony pięciolatek.
- Kiedy wyszli Emmett i Rosalie?
- Godzinę temu.
Skrzywiłam się. W chwilach takich jak ta, przeklinałam wampirze cechy. Dlaczego nigdy się nie męczyliśmy? Znając moje rodzeństwo mogło to potrwać jeszcze kilka godzin. Oczywiście, jeśli się śpieszyli, by do nas wrócić.
Spojrzałam na ojca. On też wydawał się być zawiedziony. Oboje równie mocno nie mogliśmy doczekać się treningu Emmetta.
Zamknęłam oczy i wygodnie się rozsiadłam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że zrobiłam to niepotrzebnie. Mogłabym stać na głowie i czułabym się tak samo komfortowo jak teraz. W tej chwili nasza cecha na powrót mi się spodobała.
Przez jakiś czas w domu panowała względna cisza. Słychać było tylko szelest ubrań, stukot butów na podłodze i nasze udawane oddechy. Wokół domu panowała cisza.
Szum wiatru, szelest gdzieś w kącie pokoju, ciche oddechy, samotny ptak, wiatr... Szelest tuż obok mnie, potem dwa następne, wiatr nadal wiejący... kroki. Natychmiast otworzyłam oczy i zaczęłam nasłuchiwać. Szybkie, zdecydowanie, wampirze kroki. Dwa urywane, przyspieszone oddechy. Jęk. Ktoś był ranny? Kroki przybliżały się. Mogłam już poznać, że to Emmett i Rosalie. Rose była zdecydowanie ranna – to jej jęk usłyszałam. Wybiegłam przed dom razem z innymi, na spotkanie rodzeństwu.
Oboje wyglądali na przerażonych. W oczy rzucało się ramię Rosalie, które było wygięte pod dziwnym kątem. Intuicyjnie połączyłam umysły wszystkich obecnych. Oprócz Emmetta.
Poczułam – wszyscy poczuliśmy – ból Rose. Nie był nie do zniesienia, ale irytował. Sprawiał, że chciałam się go pozbyć.
Ale jak to się stało?
Zalała nas fala wspomnień.
Las, bieg, radość, zapachy, przyjemność, pożądanie, niecierpliwość, zachłanność, nic. Ból, strach, las, bieg, dom. Ulga. Strach. Niepewność.
Carlisle skinął mi głową, a ja przerwałam kontakt pomiędzy naszymi umysłami.
- Rose do domu, Emmett z Bellą – zarządził spokojnym tonem. Natychmiast zrozumiałam co planował Carlisle. Pozostałam z nim w kontakcie.
Moja siostra wyglądała na zmartwioną i wystraszoną, ale bez wahania podążyła za ojcem, razem ze wszystkimi domownikami. Tylko my pozostaliśmy przed domem. Emmett niezdecydowany patrzył to na mnie, to na dom. Wiedziałam jak bardzo się tym martwi, nawet bez zaglądania do jego umysłu. Dlatego też postanowiłam mu od razu wszystko wytłumaczyć. Ruszyłam w stronę lasu, w którym wcześniej rozmawiałam z ojcem.
- Chodź – rzuciłam do brata nawet się nie oglądając. Em nie ruszył się z miejsca. Szłam w ludzkim tempie, więc nadal mógł mnie usłyszeć, gdy powiedziałam:
- Carlisle mówi, że to nic poważnego. Postanowił unieruchomić jej ramię na jakiś czas i poczekać na to, co się stanie. – Szłam dalej, nie przestając mówić. – Ojciec jeszcze nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem. Musimy czekać, na to co się wydarzy. – W końcu zatrzymałam się i odwróciłam do brata.
– Chodź. Planowaliśmy rozpocząć trening w trochę innych okolicznościach, ale te też się nadają. – Na wzmiankę o treningu Emmett drgnął. – Tak braciszku, czas by nauczyć cię kontroli, żebyś już nikogo więcej nie uszkodził. – Uśmiechnęłam się do niego. – A jak dobrze pójdzie, to potem powalczymy.
Emmett uśmiechnął się lekko na tę wzmiankę o walce, bo nieczęsto miał okazję na starcie ze mną. Jednak w dalszym ciągu stał w miejscu.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej zaczniemy i skończymy. Wtedy będziesz mógł wrócić do Rose. – Przerwałam na chwilę mój monolog. – To będzie kara. Nie spotkasz się z nią, dopóki ci nie pozwolę.
Emmett skinął głową i w końcu podszedł do mnie. Obwiniał się o tę całą sytuację i oczekiwał na konsekwencje swojego zachowania. Gdy tylko kara została wyznaczona, zgodził się bez wahania. Potrzebował jej, za zranienie ukochanej.
To dziwne, ale pomimo tego, że czytałam myśli mojego brata tylko raz, to rozumiałam go najbardziej. Był - jak to kiedyś określił Edward - jak przejrzysta sadzawka. Czego Emmett by nie pomyślał, wypowie to na głos. Nie kryje swoich myśli, bo taki już jest, ale nie chce w głowie żadnych intruzów.
Gdy tylko Em do mnie dołączył, zaczęłam biec, a on podążył moim śladem. Cały czas milczeliśmy. Emmett – co rzadko się zdarza – nie był skory do rozmowy. Byłam pewna, że wszystko analizuje. Układa przeprosiny dla Rose, mowę samokrytyczną, którą wygłosi przed całą rodziną i zastanawia się na czym będzie polegał trening. Pewnie już postanowił ciężko pracować, a potem pokonać mnie w pojedynku.
- Tutaj będzie dobrze – powiedziałam po jakimś czasie i zatrzymałam się. Byliśmy dostatecznie daleko od domu, by nie spotkać żadnego z członków rodziny, a jednocześnie, mogłam pozostać z nimi w kontakcie myślowym.
Emmett rozejrzał się po niewielkiej przestrzeni pomiędzy drzewami, w której się znajdowaliśmy. Patrzył na mnie wyraźnie zaintrygowany. Podeszłam do najbliższego drzewa, i upewniwszy się, że brat mnie obserwuje, uderzyłam w nie pięścią z całej siły – a przynajmniej tak to wyglądało. Usłyszeliśmy trzask kory, która ukruszyła się w kilku miejscach pod wpływem mojego uderzenia. Na pniu drzewa prawie nie było śladu.
- Kiedy będziesz w stanie to zrobić, będziesz mógł ze mną walczyć.
- Ale na razie – dodałam po chwili – będziesz maltretować drzewa, braciszku.
Emmett z pewną siebie miną podszedł do innego drzewa.
- I co? Mam w nie tylko przywalić?
- Tak. Ale też nie zniszczyć go przy tym.
Emmett wzruszył ramionami i niby od niechcenia, uderzył pięścią. Jego ręka zagłębiła przeszła na wylot i już po chwili usłyszeliśmy jęk łamanego drzewa, które zaczęło powoli się przekrzywiać. Złamało się w miejscu uderzenia. Powietrze z szumem uciekało spod upadającego drzewa, które już po chwili opierało się na swoim sąsiedzie. Obawiałam się, że cios Emmetta był na tyle silny, by za jednym zamachem powalił i inne. Na szczęście tak się nie stało, a ja posłałam bratu wymowne spojrzenie. Po raz kolejny wzruszył ramionami i poszedł do następnej ofiary. Czułam, że to może trochę potrwać. Ale było to konieczne.
- Czekaj – mruknęłam. – W tym tempie zniszczysz cały las. Rozwal do końca pierwsze drzewo, zanim przejdziesz do następnego.
Kolejne wzruszenie ramion, kolejny cios, kolejne pęknięcie. A Emmett w dalszym ciągu milczał i zaczynałam się już tym martwić. Usta mojego braciszka bardzo rzadko zamykały się choć na chwilę. Wokół niego zawsze było głośno, a atmosfera była radosna. A teraz było zupełnie inaczej. Kolejny cios, kolejne złamanie. Westchnięcie. Przeniosłam wzrok na brata, który nie przerywał łamania drzewa.
- Ostrzegaliście nas.  Wszyscy nas przed tym ostrzegaliście. Prosiliście, żebyśmy zaczekali. Ale ja nie słuchałem. Wiedziałem lepiej. Obiecałem Rose, że jej nie skrzywdzę. A teraz zawiodłem ją. Zawiodłem też Carlisle’a i ciebie. Zraniłem także Esme. Ale przede wszystkim zraniłem moją cudowną Rose. – Przerwał maltretowanie drzewa i ze wzrokiem pełnym rozpaczy zwrócił się do mnie. – Czy myślisz, że jeśli wejdziesz mi do głowy, to pomoże?
Nie musiał mówić nic więcej. Był tak zrozpaczony, że chciał zaprosić mnie do swojego umysłu. Był zdeterminowany i zdecydował już, że właśnie teraz opanuje swoją siłę. Ale zaczęliśmy już trening, więc stwierdziłam, że nie ma sensu coś zmieniać. Dlatego też pokręciłam głową w geście zaprzeczenia. Emmett posmutniał i wrócił do swojego zajęcia.
Według mnie odrobinę przesadzał. W końcu... Nikogo nie zabił... Ręka Rose na pewno się zrośnie... No i nikt nie ma do niego pretensji.
No tak. Cullenowie byli przecież do bólu honorowi.

~~Brie~~ - 2009-09-27 10:55:38

Wampir wampirowi nie równyxDD
przez te twoje następne rozdziały czuję że zaczynam się powtarzaćxDD
zwykłe suuper nie wystarczy tym razem ...
jest mega suuper ten rozdział
weny w dalszym pisaniu zyczę ;)

bogus1 - 2009-09-28 13:54:57

Podobał mi się wątek z tym ujarzmianiem siły Emmetta Dobre naprawdę. Sama czytając prawie wczułam się w sytuacje ale będzie dobrze nie :)

GotLink.pl